Co dalej, "Legionisto"?
Legia Warszawa co prawda zakończyła drugie półrocze 2024 roku dwoma porażkami z rzędu, ale złość Goncalo Feio na okoliczności meczów z FC Lugano i Djurgardens IF w Lidze Konferencji była niepotrzebna. Zespół – generalnie - zrealizował swój cel w Europie. Gra dalej bez konieczności dwóch dodatkowych spotkań w 1/16 finału i za to brawa.
Pewnie, że w PKO BP Ekstraklasie strata do lidera z Poznania mogła i powinna być mniejsza. Zgoda, że w Conference League po czterech z rzędu wygranych można było marzyć o wyższej lokacie niż siódma, a tym samym spodziewać się późniejszego zetknięcia się z Chelsea czy Fiorentiną, a przez to większych szans na dłuższą europejską przygodę, być może nawet na półfinał. W walce o Puchar Polski Jagiellonia nie jawi się co prawda jako najłatwiejszy rywal, lecz z drugiej strony los dał to spotkanie u siebie. Raz, że nie miało się na to wpływu, dwa, że mogło być zdecydowanie gorzej, gdyby stołeczna drużyna musiała pod koniec lutego podróżować do stolicy Podlasia.
ZOBACZ TAKŻE: To na niego musi uważać Jagiellonia. Młody i gniewny Serb podbija Ligę Konferencji
Nie ma więc sensu dąsać się na decyzje sędziów w dwóch ostatnich spotkaniach w Lidze Konferencji i szukać winnych dookoła, niestety także wewnątrz klubu. Wyciszenie i chłodna analiza pozwalająca na wyciągnięcie konkretnych wniosków plus współpraca na wszystkich szczeblach. Tego dziś potrzebuje Legia Warszawa. Konflikty połączone z napięciem mogą wywołać kolejną iskrę, a wiemy, że wtedy będziemy krok od eksplozji. Nikomu to niepotrzebne. Nie tylko dlatego, że tuż za rogiem Święta Bożego Narodzenia. Czas refleksji, spokoju, łagodności i ciepła. W niektórych przypadkach może i wybaczenia.
Hierarchia potrzeb i celów na wiosnę musi być klarowna. Europa powinna być tylko przyjemnym przerywnikiem, koncentracja musi być skierowana na ligę i Puchar Polski. Nie ma więc co się denerwować, że zimą do Conference League można będzie dopisać zaledwie jednego całkiem nowego piłkarza, bo na liście muszą znaleźć się miejsca dla Wojciecha Urbańskiego i Jurgena Elitima.
Najistotniejsze jest to, by trafił na nią zawodnik z prawdziwego zdarzenia, który ma pomóc Legii szczególnie w krajowych rozgrywkach. Środkowy napastnik jest tu największą potrzebą. Nieprzypadkowy. Lepszy, niż wszyscy, którzy są w kadrze. Wiadomo jednak, że takiego nie dość, że najtrudniej znaleźć, to i bardzo głęboko trzeba zajrzeć do własnego portfela. Do tego ryzyko jest duże, bo gwarancji, że się sprawdzi, też nikt żadnej nie da. To jednak obecnie wyższa konieczność. Na Marca Gula można się zżymać i narzekać, bywa irytujący, lecz liczby go bronią: 12 goli i 6 asyst we wszystkich rozgrywkach. Ale przykładowo taki Benjamin Kallman z Cracovii może pochwalić się 11 bramkami oraz 7 podaniami prowadzącymi do trafienia, a mowa tylko o spotkaniach w Ekstraklasie. Tu Hiszpan ma bardzo skromne 4/2.
Wyobraźmy sobie jednak, że – odpukać – były król strzelców Ekstraklasy doznaje kontuzji, która wykluczy go z kilku spotkań. Moja imaginacja nie sięga tak daleko, bym mógł sobie stworzyć wizję drużyny, która poradziłaby sobie w takich okolicznościach. Jeżeli w Warszawie chcą w maju się radować, trzeba spiąć szeregi, zakopać wojenne topory, podać sobie ręce i wspólnie podjąć takie decyzje, za które odpowiedzialność wezmą wszyscy. By później nikt nie starał się zrzucać jej na czyjeś barki, szukając winy z dala od własnego podwórka.
Przejdź na Polsatsport.pl