Trener-guru uzdrawiał Adama Małysza. Teraz stawia mocną diagnozę! "To nie powinno wyjść na zewnątrz”
- Konkretny przekaz od trenera jest najważniejszy. Jeżeli zawodnicy zaczynają mówić, że ten przekaz szwankuje, to już jest nie tak jak trzeba. Coś takiego nie powinno wychodzić na zewnątrz, poza grupę. Zawodnicy sami powinni zwrócić uwagę: „Trenerze, tylko żeby tych informacji nie było za wiele”. Faktycznie, jeżeli chce się wszystko poprawić naraz, to skoki nie pójdą w dobrym kierunku – powiedział Polsatowi Sport Jan Szturc, trenerski guru, który ratował w kryzysach nawet Adama Małysza.
Michał Białoński, Polsat Sport: Gdy rozmawialiśmy w ubiegłym sezonie, diagnozował pan problemy naszych skoczków z sylwetką dojazdową i wybiciem, które nie szło z nóg. Dwa konkursy Turnieju Czterech Skoczni pokazały, że wszyscy nasi skoczkowie, poza Pawłem Wąskiem, zrobili regres. Co się dzieje, według pana?
Jan Szturc, długoletni trener skoków, który pomagał w kryzysach m.in. Adamowi Małysza: Mogę powiedzieć, że mamy rozjazd naszych skoczków. Nie widać po ich skokach jednolitego wzorca, jaki jest widoczny wyraźnie chociażby u Austriaków. Gdyby nałożyć na siebie skoki Krafta, Tschofeniga, Hoerla, Ortnera i Hayboecka, to tam są bardzo małe różnice, zarówno w fazie dojazdu, odbicia, jak i lotu. Natomiast jeśli chodzi o naszych skoczków, to każdy praktycznie jeździ inaczej. To jest niepokojące, że nie widać jednej szkoły, jednego wzorca.
ZOBACZ TAKŻE: Oto nowy lider Turnieju Czterech Skoczni i Pucharu Świata! Imponujący występ w Ga-Pa
Oczywiście, najlepiej radzą sobie na dojeździe teraz Paweł Wąsek i Kuba Wolny. Ale sam dojazd nie daje jeszcze pełni sukcesu. Oczywiście, Paweł na nim bazuje. Kuba w Titisee bardzo fajnie wykorzystał dojazd i wykonał dobre odbicie, od nóg, a nie od tułowia do przodu.
Nie chcę być krytykiem, ale brak wzorca jest widoczny dla trenerów i tych, którzy pracują przy skokach.
A może to wynika z różnic w budowie ciała?
Nie. U Austriaków Kraft i znacznie wyżsi od niego Hayboeck czy Hoerl jeżdżą tak samo do progu. Do tego odbijają się nogami. U nich nie ma żadnego ruchu tułowia na progu, tylko zaczynają tak jak trzeba – biodro i plecy ładnie podnoszą, a u naszych skoczków jest to źle wykonywane, wyłączając Pawła.
Jeszcze w Wiśle o miano lidera kadry z Wąskiem rywalizował Aleksander Zniszczoł, ale kryzys dopadł także jego.
Olek na dojeździe radzi sobie dobrze, ale odbicie u niego nie idzie od nóg, tylko przez palce do przodu, przez co nie wykorzystuje siły odbicia. W tej chwili skoki stały się tak perfekcyjne u konkurencji, że wszystkie elementy, począwszy od dojazdu, a szczególnie odbicie, ułożenie tułowia do lotu są niezwykle ważne. Zwłaszcza ułożenie tułowia to jest szczegół, nad którym Austriacy latem popracowali i zrobili niesamowite postępy.
Jak pokonać ten kryzys?
Tego nie da się zrobić z dnia na dzień. To są pewne nawyki zakodowane i trzeba wielu spokojnych treningów, które miałyby na celu tylko pozycję dojazdu i samo odbicie. U Pawła Wąska widać, jakie profity daje właściwa sylwetka w fazie lotu. On nie musi „dokładać” tułowia do nart, tylko, jak gdyby ten tułów jest cały czas utrzymywany w linii, właściwie pracują też nogi – pięty są wypychane do tyłu, natomiast Wąsek pilnuje tego, by tułów był cały czas w jednej linii. To jest klucz do długich skoków, jeśli chodzi o fazę lotu.
Olek Zniszczoł narzekał ostatnio, że zamiast pracować nad jednym, największym błędem, dostaje za dużo informacji i robi mu się od tego mentlik w głowie. Czy pan, w erze, gdy pomagał Adamowi Małyszowi, również starał się poprawić wszystko naraz?
Oczywiście, zbyt duża dawka informacji od trenera powoduje, że zawodnik za dużo myśli i przestaje się skupiać na jednym elemencie, bo próbuje się skupić na wielu, które dostał od trenera. Rzecz jasna przynosi to odwrotny skutek od zamierzonego. Nie potrafi skupić się na jednym, najważniejszym elemencie. Na przykład pracujemy nad pozycją dojazdu i odbiciem, a dodawanie do tego w tym samym czasie innych elementów jest błędem. Doświadczony trener dobrze o tym wie, że zawodnik nie może dostawać za wiele wskazówek. Komunikat od trenera musi być jasny: „Dzisiaj pracujemy nad tym, staramy się zwrócić uwagę na ten element”. Jeżeli dojdzie tych elementów więcej, to wtedy zawodnik nie wie, który jest najważniejszy do poprawy.
Konkretny przekaz od trenera jest najważniejszy. Jeżeli zawodnicy zaczynają mówić, że ten przekaz szwankuje, to już jest nie tak jak trzeba. Coś takiego nie powinno wychodzić na zewnątrz, poza grupę. Zawodnicy sami powinni zwrócić uwagę: „Trenerze, tylko żeby tych informacji nie było za wiele, bo zaczyna mi się robić mentlik”. Faktycznie, jeżeli chce się wszystko poprawić naraz, to skoki nie pójdą w dobrym kierunku.
W tym wszystkim trzeba spokojnego treningu. Nawet bym powiedział indywidualnego, jeżeli u kogoś wymagają poprawy istotne elementy. Tak jak dawniej bywało z Adamem Małyszem, którego wycofywano z Pucharu Świata. Siedzieliśmy sobie przez tydzień na małych skoczniach w Wiśle-Łabajowie i spokojnie, we dwójkę pracowali, analizowali bez pośpiechu. Taki spokojny trening dawał efekty, ale też wiadomo było, nad czym konkretnie się pracuje, bo byliśmy sami. Wówczas analiza w czasie treningu na skoczni daje najlepsze efekty. Dosłownie po każdym skoku była analiza i wtedy każdy, najdrobniejszy nawet błąd, zdecydowanie szybciej był korygowany. A tutaj, u trenera Thurnbichlera, jest grupa, w której każdemu trzeba coś powiedzieć, z każdym coś przepracować. Wiem, że po zawodach są analizy, ale najlepsze są tuż po skoku, na gorąco. Oczywiście, kalendarz skoczków jest napięty, treningi wciśnięte między startami i podróżami na zawody.
Ale w moim przekonaniu, na moje oko, pewne elementy nie zostały dopracowane. Zwłaszcza te elementy techniczne, latem, kiedy jest na to czas i spokój, bo można się zupełnie wyłączyć z rywalizacji w FIS Grand Prix. Tak jak to uczynili Austriacy, którzy wystartowali tylko w dwóch letnich konkursach, żeby się sprawdzić, na jakim są etapie. My wciąż za dużą wagę przykładamy do letnich startów.
Jaka jest na to rada?
Trzeba po prostu zmienić taktykę na kolejne sezony. Nie nastawiać się na lato, traktować je tylko jako przygotowania do zimy, a FIS Grand Prix traktować jedynie jako poligon doświadczalny. Taka jest moja obserwacja, że zdecydowanie jest coś nie tak z naszymi skoczkami, skoro każdy robi co innego i inaczej dojeżdża do progu, a także inaczej się odbija.
Największy rutyniarz Piotr Żyła w seriach próbnych potrafi odlecieć daleko, a później znika w konkursie. Kto jak kto, ale on powinien sobie radzić z presją?
Piotrek jedzie bardzo agresywnie, ale jest w tym bardzo spięty. Nie ma swobody w dojeździe, a przez to nie wykorzystuje pełnej mocy nóg na progu, bo jeżeli jest tak spięty, a na dodatek wciąż występuje u niego ruch biodra w dół, zaraz za progiem to biodro zostaje z tyłu, przez co ciężko jest mu dostać się nad narty w fazie lotu.
A Dawid Kubacki? Przed Turniejem Czterech Skoczni trenował w Zakopanem i na niewiele się to zdało.
Widać, że ma problemy z pozycją dojazdu. Jego pozycja jest mało aktywna i zbyt wysoka. Wysoka przez to, że jeżeli ją bardziej uaktywni, to pojawi się szansa na dalsze skoki. Będzie wówczas po prostu czuł próg. To jest najważniejsze, żeby zawodnik czuł próg nogami. Jeżeli odbicie idzie od góry ciała, a nie od nóg, to znaczy, że są błędy w pozycji dojazdu. Zresztą Dawidowi też brakuje luzu, swobody, bo to jedno z drugim wiąże, nakłada się na siebie, zawodnik chce wszystko zrobić na siłę, bo mu brakuje swobody, aktywnej pozycji dojazdu. Nie potrafi się odbić nogami, to uruchamia pozostałe części ciała, tułów za bardzo idzie w górę i wyhamowuje skoczka. Przez te szczegóły traci się pięć, a nawet 10 metrów w odległości skoku, a w związku z tym i miejsce w czołówce.
Przejdź na Polsatsport.pl