PZPN się wycofuje, ekspert wbija szpilkę. "Nie wypada. Finlandia to za mało"
Były selekcjoner Antoni Piechniczek zdradził nam, że jedno z czterech spotkań eliminacji do mundialu 2026 zostanie rozegrane na Stadionie Śląskim. Na to oburza się publicysta Andrzej Person. – To za mało. Dwa na dwa, to byłby lepszy podział. Stadionowi w Chorzowie należy się większy szacunek – mówi Person.
Dariusz Ostafiński, Polsat Sport: Stadion Śląski wrócił na tapet, bo ktoś w PZPN wpadł na pomysł, że to pomoże zbić cenę za wynajem PGE Narodowego, która nagle mocno podskoczyła. Był przeciek, rozpętała się burza, resztę znamy.
Andrzej Person, ekspert Polsatu Sport: Ja aż tak blisko nie jestem, więc trudno mi powiedzieć, czy to prawdziwy scenariusz. Na pewno jednak bardzo prawdopodobny.
I co pan na to?
Ja mogę powiedzieć, że moja młodość, to Śląski. Nie mieszkałem tam, ale jeździłem na wszystkie najważniejsze mecze. Nie tylko reprezentacji. Byłem na spotkaniu Górnika Zabrze z Romą, gdzie ludzie stali na bieżni. Wtedy było tak 120 tysięcy i człowiek naprawdę czuł się tam, jak w kotle czarownic. Tak zresztą mówi się o Śląskim. To legenda budowana przez lata.
A PGE Narodowy?
Ciśnie mi się na usta taka anegdota związana ze Stadionem Dziesięciolecia, który stał wcześniej w tym samym miejscu, co Narodowy. Murawa była tam krzywa. Pamiętam eliminacyjny mecz mistrzostw Europy z Finlandią. Ten, w którym Paweł Janas strzelił bramkę samobójczą. Sędzia długo nie chciał się zgodzić na granie, bo z jednej strony murawa była wyżej i piłka sama toczyła się po boisku.
Co by jednak nie mówić, to chyba zgodzi się pan ze mną, że Śląskim grać nie wypada. A tak czują to Ślązacy.
Zdecydowanie się z tym zgadzam. Jasne, że odkąd zmieniła się rzeczywistość, a Stadion Dziesięciolecia został przemieniony na piękny obiekt, to jest inaczej. Niemniej, jako człowiek przywiązany do historii i tradycjonalista mam inne podejście. Myślę, że wszyscy powinniśmy sobie zdawać sprawę z tego, że są miejsca ważne, których nie można ot tak wyrzucić do kosza. Ja niedawno znalazłem pamiątkę z historycznego meczu Polaków na Wembley w 1973 roku. To program, na którym jest napisane Wembley, a nie Londyn. Bo wszystko, co było najważniejsze dla angielskiej piłki, działo się na Wembley. Ta nazwa była kojarzona. Nikt nie mówił o miejscu położenia stadionu, nikt nie zaprzątał sobie głowy Londynem.
Sam pan jednak wspomniał, że czasy się zmieniły. Mam wrażenie, że po Euro oddzieliliśmy przeszłość grubą kreską.
Mam świadomość, ale moje zdanie jest takie, że nie musimy wszystkiego sprowadzać do jednego obiektu. Można by to wszystko zdywersyfikować. Można grać w Chorzowie i w Warszawie.
Przeciwnicy powrotu na Śląski mówią, że to stadion lekkoatletyczny. Nie pamiętają, że kiedyś murawę okalał tor żużlowy i ludzie na trybunach też nie mieli piłkarzy na wyciągnięcie ręki.
Ja się częściowo mogę z tymi zarzutami zgodzić. Faktycznie jest w Chorzowie wspaniały stadion lekkoatletyczny z bieżnią, która powoduje, że człowiek nie czuje zapachu trawy, że nie ma w zasięgu piłki i piłkarzy. To trochę przeciwieństwo tego, o czym mówiłem przy okazji meczu Górnika z Romą, gdzie ludzie stali przy linii bocznej. To cud, że wtedy nikomu nic się nie stało. Włos jeżył się na głowie, bo jakby tam coś się wymknęło spod kontroli, to mogło być różnie.
À propos zapachu trawy, to mógłbym powiedzieć, że przecież na PGE Narodowym w ogóle nie ma stałej murawy, a na Śląskim jest.
Żaden z tych obiektów nie jest doskonały. Warszawa nie pomyślała o wysuwanej murawie, jaka jest w Gelsenkirchen, a Chorzów nie wpadł na rozwiązanie, które pozwoliłoby jakoś bardziej pożenić dyscypliny.
To prawda.
Idąc jednak dalej, powiem, że byłoby przykro zamykać Śląski, bo na Narodowy mam bliżej i mogę dojechać tramwajem. Jak powiedziałem, dałbym szansę wszystkim. Mój rozdział kibicowania się zamyka, ale młodzi powinni znać swoją historię. Byłem w Chorzowie na barażu ze Szwecją i widziałem wiele wzruszających scen. Wymalowanych kibiców i całe rodziny przeżywające tamto spotkanie wszystkimi tkankami. Jak się do tego dołoży całą legendę Śląskiego, to staje się jasne, że z tamtego miejsca nie wolno uciekać. Nawet pomimo moich zastrzeżeń, że tam nie czuć zapachu trawy. Pamiętam, że jako student jeździłem do Anglii do pracy, a moim ulubionym klubem był Queens Park Rangers. Tam dosłownie opierałem się o siatkę za bramką. To był niesamowity sposób przeżywania piłkarskich emocji.
Trener Piechniczek jest oburzony tym, co się dzieje. Mówi, że decyzje już zapadły, że na Śląskim będzie tylko jeden mecz z Finlandią.
Z trenerem Piechniczkiem spędziłem całą kadencję w senacie. Wiele razy siadaliśmy i rozmawialiśmy. To były piękne piłkarskie wspomnienia. A jeśli jest tak, jak mówi trener, to za mało. Dwa na dwa, to byłby lepszy podział. Stadionowi w Chorzowie należy się większy szacunek.
Kiedy Śląski był główną areną, to takie mecze, jak z Maltą odbywały się na Olimpijskim we Wrocławiu.
Pamiętam. Dlatego teraz można by coś dorzucić do Finlandii. Choćby tę Maltę. Jednak kto wie, jak to się skończy. PZPN rakiem wycofuje się z różnych rzeczy. Może faktycznie zbija cenę i na jednym meczu w Chorzowie się skończy. Nie ulega jednak wątpliwości, że tych meczów na Śląskim powinno być więcej. Ja bym chciał i tu i tu, żeby uszanować pół wieku tradycji i docenić to, co nowe.
Przejdź na Polsatsport.pl