Derby Lizbony w siatkówce obejrzane przez kompletny... przypadek. Benfica górą!

Marek MagieraSiatkówka

Na wstępie odrobina prywaty, ale konieczne jest słowo wyjaśnienia. Do Lizbony zaprosiła mnie żona Magda w ramach urodzinowego prezentu - wyjątkowego, bo urodziny „okrągłe”. Tak się złożyło, że w czasie naszego pobytu w Portugalii odbywały się siatkarskie derby Lizbony o czym Magda nie miała zielonego pojęcia. Sporting mierzył się z Benfiką. Z racji wykonywanego zawodu i pasji jaką jest siatkówka, grzechem byłoby nie skorzystać, a że jeszcze w Benfice mamy swojego człowieka, no to po kolei...

Derby Lizbony w siatkówce obejrzane przez kompletny... przypadek. Benfica górą!
fot. Marek Magiera
Marek Magiera z wizytą na siatkarskich derbach Lizbony

O Lizbonie nie będę się za bardzo rozpisywał, żeby niepotrzebnie nie zwiększać objętości tekstu. Napiszę tylko, że to urokliwe miasto, bardzo mi się podobało i polecam wszystkim. Szczególnie na początku lutego. Tłumów nie ma, pogoda wspaniała do spacerowania od rana do wieczora, maksymalnie 17 stopni Celsjusza. Atrakcji co nie miara, widoki obłędne, wspaniałe jedzenie i przepyszna kawa. Do tego szeroko uśmiechnięci i pozytywnie nastawieni do życia ludzie. No i te zabytkowe tramwaje, słynna linia Electrico 28...


W przeciwieństwie do polskich miast, w Lizbonie nie za bardzo widać działalność ultrasowską kibiców obu klubów, jak to się mówi „na mieście” albo może zwyczajnie nie trafiłem w miejsca, gdzie obydwa największe lizbońskie kluby zdobiłyby elewacje budynków. Są za to sklepy z klubowymi gadżetami, gdzie nie brakuje absolutnie niczego, jest też sieć sklepów pod nazwą „Forca Portugal”, gdzie z kolei można zaopatrzyć się we wszystko co związane jest z reprezentacyjną piłką nożną oraz innymi portugalskimi klubami z FC Porto na czele. I proszę sobie wyobrazić, że flaga tego Porto wisi nad sklepem w Lizbonie jak gdyby nigdy nic.


Sportowo Portugalia to piłka nożna. Wszystko kręci się wokół futbolu. Akurat w dniu, kiedy dotarliśmy na miejsce swoje 40. urodziny świętował Cristiano Ronaldo. W telewizji z tej okazji na wszystkich niemalże kanałach były przygotowane specjalne programy, we wspomnianych sklepach też królował jubilat, przy wejściu do każdego z nich były poustawiane jego figury woskowe w skali jeden do jednego, ale niewykluczone że tak jest zawsze, a nie tylko w dniu urodzin piłkarza. A sama Lizbona to Sporting i Benfica albo Benfica i Sporting, trudno to oszacować, bo stadiony piłkarskie obu klubów - potężne obiekty - wypełniają się kompletami widzów, w przypadku Sportingu ubranymi na zielono i w przypadku Benfiki na czerwono.


Dlatego też byłem bardzo ciekawy tych derbów w... siatkówce, bo wzorem innych znanych rywalizacji klubów, np. Partizana z Crveną Zvezda w Belgradzie, Fenerbahce z Galatasaray czy świętych wojen Barcelony z Realem albo Panathinaikosu z Olympiakosem - nie ma znaczenia w co się gra, ważne żeby z odwiecznym rywalem wygrać. A na widowni jest wtedy z reguły bardzo gorąco.


W piłce nożnej wiadomo. Dostanie biletów na ostatnią chwilę graniczyłoby z cudem. W przypadku siatkówki okazało się, że to też nie takie proste, ale na szczęście w Lizbonie mamy swojego człowieka. Barw Benfiki broni Michał Godlewski, były zawodnik między innymi MOS Wola Warszawa, SMS Spała, MKS-u Będzin, Buskowianki Kielce, czy Gwardii Wrocław, a także szwajcarskiego Biogas Nafiels.

 

Michał był naszym przewodnikiem po siatkarskim świecie w Lizbonie, gdzie trafił dzięki propozycji i ofercie jednej z polskich grup menadżerskich. To też ciekawa sprawa, bo Polacy dotąd raczej omijali ten kierunek. Jednym z naszych rodaków, który wyemigrował do Portugalii był nieżyjący już Władysław Kustra, wychowanek AZS-u Częstochowa, reprezentant Polski, olimpijczyk z Moskwy. W Portugalii grał też przez jakiś czas jego syn Jacek.

 

– Miałem możliwość gry w Polsce, były propozycje z pierwszej ligi z Bielska-Białej i Radomia, ale chciałem spróbować czegoś innego – mówi Michał Godlewski. – Liga portugalska na pewno nie jest najsilniejsza w Europie, ale myślę, że my, czy Sporting poradzilibyśmy sobie w PlusLidze spokojnie, na dzisiaj gdzieś tak w okolicy 8-10 miejsca. Poza tym tutaj była możliwość pogrania w europejskich pucharach. Nas z rywalizacji w Pucharze CEV wyeliminowało dopiero Trentino, ale raz z nimi wygraliśmy. I to u nich na wyjeździe! To była wspaniała rywalizacja, fajna przygoda.


Swoją przygodę w tegorocznych pucharach przeżywa też Sporting, który w półfinale Challenge Cup mierzył się będzie z Bogdanką LUK Lublin.

 

– Tak, statystycy z Lublina już o Sporting pytali, szukali jakiegoś kontaktu – mówi Godlewski. – Dziwię się, że na razie nikt ze Sportingu nie pytał mnie o Lublin - dodaje ze śmiechem.

 

Z Michałem umówiłem się w najstarszej części Lizbony dzień przed meczem ze Sportingiem. Usiedliśmy na kawie w jednej z wielu kafejek. Nasz wybór był kompletnie przypadkowy. Kiedy Michał zdjął kurtkę sprzedawca od razu zauważył, że na bluzie ma herb Benfiki.

– Benfica, Benfica, moje życie, mój klub, miło was gościć – takie słowa padły na dzień dobry.

 

– To jest właśnie najbardziej niesamowite – mówi siatkarz. – Kibice Benfiki są wszędzie na świecie, nie tylko w Portugalii, o Lizbonie nie wspominam. Ja mieszkam w dzielnicy obok naszego kompleksu sportowego, niedaleko stadionu i hali, tam wszyscy w koszulkach klubowych chodzą ubrani na co dzień. Przed sezonem graliśmy sparingi we Francji pod Tuluzą. Okazało się, że i tam jest fan club Benfiki. Oczywiście to wszystko wygenerowała piłka nożna, ale oni przyszli na nasze mecze nie dla piłkarzy, tylko dla Benfiki właśnie.

 

 

Siatkówka w Portugalii nie jest zbyt popularna. Futbol to religia. Jak mawiał klasyk - oczywista oczywistość. Swoją liczną widownię mają mecze futsalu, piłki ręcznej, koszykówki i hokeja na wrotkach. Nie ma się co oszukiwać – volleyballem na co dzień interesuje się garstka pasjonatów. Nie zmienia tego fakt, że portugalskie drużyny regularnie występują w europejskich rozgrywkach, gdzie największymi osiągnięciami mógł się swego czasu pochwalić klub z Espinhio, swoją drogą rekordzista pod względem wywalczonych trofeów w Portugalii – ma na koncie 18 tytułów mistrzowskich i 12 pucharów - dla porównania Sporting ma ich odpowiednio 6 i 5, a Benfica 12 mistrzostw i 20 pucharów. Swoje pięć minut w Europie miał też Sporting w latach 90-tych, który regularnie występował w Pucharze Europy Mistrzów Krajowych, dzisiejszym odpowiedniku Ligi Mistrzów. Coś na ten temat mogą powiedzieć siatkarze występujący w barwach AZS-u Częstochowa, którzy zanotowali z Portugalczykami wtedy trudną przeprawę. Tutaj ciekawostka. Częstochowianie podczas meczu w Lizbonie zostali potraktowani przez gospodarzy na specjalnych warunkach i przywitani wręcz po królewsku, z wielkimi honorami, ale wcale nie dlatego, że mieli identyczne biało-zielone barwy jak gospodarze, tylko dlatego, że podczas ich całego pobytu w stolicy Portugalii przewodnikiem był piłkarz Sportingu Andrzej Juskowiak.


Z kolei nie najlepiej swój pobyt w Lizbonie, i to całkiem niedawno, wspominają siatkarze Projektu Warszawa. Napisał mi o tym siatkarz warszawskiej drużyny Jakub Kowalczyk.

 

– Graliśmy tam w Lidze Mistrzów. Przyszli kibice piłkarscy. Było bardzo głośno i pięknie nas spakowali – tak w krótkich słowach zrelacjonował wizytę w hali Sportingu środkowy Projektu za pośrednictwem platformy X.


W latach 90-tych w portugalskich klubach roiło się od solidnych Brazylijczyków, którzy wtedy nie byli traktowani jako obcokrajowcy. Teraz jest inaczej, rynek otworzył się na wszystkie kierunki. Międzynarodowe towarzystwo w niemal każdym klubie to standard. Nie są to gracze ze ścisłego europejskiego topu, nie zawsze też są to reprezentanci swoich krajów. Ich poziom jest bardzo zróżnicowany. To samo dotyczy samych Portugalczyków. Ci najlepsi szybko znajdują zatrudnienie w dobrych europejskich klubach. Najlepszymi przykładami są tutaj znani z występów w PlusLidze Miguel Tavares, dziś gracz Benfiki Tiago Violas, czy Alexander Fereira. Wielu kibiców kojarzy także pewnie olbrzyma z Friedrichshafen, środkowego Jao Jose, który w niemieckim klubie występował ponad 10 lat a w 2007 roku wygrał z nim nawet Ligę Mistrzów.

 

Tavares, który dziś jest rozgrywającym Aluronu CMC Warty Zawiercie swoją karierę na poziomie seniorskim rozpoczynał 15 lat temu właśnie w Benfice. Można powiedzieć, że to wychowanek klubu.

 

– Do dzisiaj chłopaki mają z nim kontakt, często z nim rozmawiają – opowiada Michał Godlewski. – Wszyscy tutaj są zresztą na bieżąco z PlusLigą bo ją z uwagą śledzą i oglądają. Oczywiście ze względu na Tavaresa najważniejsze dla nich są mecze Zawiercia. W drużynie komunikujemy się po angielsku, ale oni często rozmawiają w swoim języku po meczach Aluronu, nie za bardzo rozumiem o czym mówią, ale chyba podoba im się styl gry Bartka Kwolka, bo co chwilę z tym charakterystycznym portugalskim tembrem mówią „Kwolek to, Kwolek tamto” – dodaje ze śmiechem.

 

ZOBACZ TAKŻE: Geneza upadku AZS-u Częstochowa. Reportaż

 

W drużynie Benfiki jest więcej graczy z plusLigową przeszłością. Wspomniany Violas grał przez rok w Jastrzębiu i najmilej wspomina... Damiana Wojtaszka. Brazylijczyk Bandero, który przez rok występował w AZS Częstochowa nie jest jakoś wybitnie wylewny w swoich opowiadaniach o pobycie w Polsce, ale akurat o kolegach z częstochowskiej drużyny ma bardzo dobre zdanie. Gra tutaj też Austriak Peter Wohlfahrtstatter pamiętany z występów w Effectorze Kielce.

 

W czołowych portugalskich klubach zawodnicy mają status zawodowców. Najlepsi gracze, w skali europejskiej, zarabiają całkiem solidne pieniądze, ale nie tak duże jak w Polsce, Turcji czy we Włoszech. To są rzeczy nieporównywalne, ale są też takie, których zwyczajnie można im pozazdrościć.

 

– My tu mamy wszystko co trzeba i mamy taką opiekę, jakiej świat nie widział – opowiada Michał Godlewski. – To jest Benfica Lizbona. Największy portugalski klub. Podróżujemy w komfortowych warunkach, na wyjazdach śpimy w najlepszych hotelach, mamy zapewnioną opiekę medyczną i fizjoterapeutyczną na najwyższym poziomie, możemy korzystać z usług wszystkich ludzi pracujących w klubie. Tutaj wszystko musi być najlepsze. I nie ma znaczenia, czy jesteś piłkarzem, siatkarką, siatkarzem, piłkarzem ręcznym, ty jesteś częścią Benfiki, a Benfica musi zawsze wygrywać. Takie jest tutaj podejście do reprezentowania klubu.


Klubową legendą Benfiki jest Hugo Gaspar, który cieszy się ogromnym szacunkiem całej społeczności także przez fakt, że z zawodu jest... lekarzem, a w czasie pandemii zawiesił swoją zawodniczą karierę i na ponad pół roku wrócił do praktyki lekarskiej, żeby leczyć ludzi i stawiać ich na nogi po przebyciu COVID-u.

 

– To jest tutaj ktoś absolutnie wyjątkowy – mówi Godlewski. – O jego zaangażowaniu w treningi też krążą legendy. Jak trenujemy w Benfice? Ciężko i codziennie, ale intensywność zajęć uzależniona jest od terminarza. Meczów jest naprawdę dużo, z pucharami europejskimi w sezonie wychodzi ich około 50. Ale jesteśmy na to gotowi, bo klub cały czas nas monitoruje. Mamy specjalną aplikację, gdzie wpisujemy wszystkie dane, ile godzin spałeś, o której położyłeś się spać, co jadłeś, jakie jest twoje samopoczucie i stan emocjonalny, wszystko... Do tego jesteśmy regularnie badani pod każdym względem. Klub ma swoje – nazwijmy to – laboratorium medyczne. O nic nie musimy się martwić. Wszystko jest. Hala i siłownia kiedy chcemy, sprzęt sportowy przygotowywany jest przez specjalnie oddelegowanego człowieka i regularnie wymieniany na nowy. Przychodząc do klubu na trening czy mecz zabieram z domu jedynie kosmetyczkę. W tej kwestii niczym się nie różnimy od piłkarzy, no może poza tym, że oni mają specjalnie wydzielone piętro na parkingu, gdzie są jeszcze zatrudnieni ludzie, którzy dbają o czystość ich samochodów w czasie, kiedy oni idą na trening.

 

W tabeli ligi portugalskiej przed derbowym meczem Sporting był liderem tabeli z dwoma punktami przewagi nad Benficą. W pierwszej rundzie wygrał też pierwszy mecz rozegrany między tymi zespołami w hali Benfiki 3:1.

 

– Oni wygrali z nami już trzy razy w tym sezonie i trzy razy po 3:1 – mówi Godlewski. – W lidze, w meczu o Superpuchar, który graliśmy w Porto i na start sezonu w meczu o Puchar Iberii. Wiadomo, że najważniejsze dla nas będą play-offy, ale od paru dni da się już wyczuć atmosferę czekającego nas wydarzenia. Nawet na przedmeczowym video spotykamy się pół godziny wcześniej niż zwykle. Czego możesz się spodziewać? Przyznam szczerze, że nie wiem. Wiem za to, że na mecz mamy przyjechać ze specjalnie wynajętą policyjną eskortą. U nas na meczu był komplet widzów, ale mamy trochę mniejszą halę niż Sporting.

 

W krajach, gdzie sportowe życie dominuje futbol ciężko się przebić w jakikolwiek sposób. Największe sportowe gazety w Portugalii odnotowały siatkarskie derby. „A Bola” poświęciła wydarzeniu całą kolumnę zapowiadając starcie hegemonów, „Rekord” poświęcił nieco mniej miejsca zaznaczając, że sobotni mecz to przedsmak zbliżających się play-offów.

 

– Są też transmisje meczów, ale siatkówka nie jest tak pokazywana jak w Polsce – mówi Godlewski. – Ogromną robotę wykonują tutaj klubowe telewizje, każdy duży klub ma swoją. U nas z Benfica TV dowiesz się wszystkiego, dostaniesz wywiady, mecze, wszystko. Z każdej dyscypliny.

 

Hala Sportingu Pavilhão João Rocha mieści się w ogromnym kompleksie sportowym, którego sercem jest piłkarski stadion Estádio José Alvalade. Oba obiekty dzieli ze sobą nie więcej niż 500 metrów. Pomiędzy nimi jest dzisiaj duży plac budowy, bo wszystkie obiekty będą połączone jednym ciągiem komunikacyjnym.

 

Hala Sportingu oddana została do użytku w 2017 roku i ma pojemność 3001 miejsc. Skąd ta „jedynka”? To podobno już taka tradycja, że to jedno symboliczne miejsce jest poniekąd oddaniem honoru i czci pierwszemu prezydentowi klubu.

 

Dla kogoś, kto chodzi na mecze siatkówki w Polsce i ma styczność z sympatykami tej dyscypliny byłoby pewnie szokiem, to co działo się podczas derbów Lizbony. Uzbrojona po zęby policja z tarczami i kaskami, niezliczone zastępy ochrony, specjalnie wydzielony sektor dla kibiców gości (stąd oglądaliśmy mecz, co też było ciekawym doświadczeniem dla kogoś, kto ogląda siatkówkę z innej perspektywy i innego miejsca) z osobnym wejściem do hali i żadnej możliwości opuszczenia sektora w czasie spotkania czy przejścia w inne miejsce na trybunach. Taka powiedzmy „klatka” znana ze stadionów piłkarskich, tyle tylko, że pozbawiona jakichś zasieków obronnych. Wyjście z hali też nie jest takie proste. W czasie meczu to niemożliwe, a po jego zakończeniu trzeba odczekać dobre trzy kwadranse aż halę opuszczą sympatycy gospodarzy. Kibice gości proszeni też byli grzecznie przez policjantów o ukrycie swoich czerwonych koszulek zanim wyszli na ulicę.

 

Siatkarze Benfiki dotarli na obiekt w asyście konwoju opancerzonych wozów policyjnych i przyznam szczerze, że wszystko robiło na pierwszy rzut oka niesamowite wrażenie, natomiast z perspektywy całego wieczoru można by sobie zadać pytanie, po co to wszystko?

 

 

Kibiców Benfiki na meczu była garstka, może ze 100 osób, w większości kobiety, a powodem takiego stanu rzeczy był fakt, że tego samego dnia późnym wieczorem grali piłkarze Benfiki swój ligowy mecz z Moreirense, który zresztą wygrali 3:2.

 

Ze strony kibiców Sportingu, którzy wypełnili halę tak mniej więcej w 75 procentach nie było widać żadnej wrogości w stosunku do nich, natomiast inaczej było już w stosunku do zawodników. Obraźliwe gesty, wulgarne wyzwiska w ich kierunku sypały się zewsząd, a każda bardziej sporna decyzja wywoływała ogromne poruszenie we wszystkich sektorach gospodarzy.

 

– Tak to mniej więcej wygląda zawsze – mówi Godlewski. – Za pierwszym razem też byłem w szoku jak starsza pani zaczęła mi wymachiwać rękami pokazując różne dziwne gesty, ale cóż, trzeba się do tego przyzwyczaić i tyle. Szkoda tylko, że nie było więcej naszych kibiców, tych takich bardziej zagorzałych, bo klimat byłby jeszcze bardziej gorący.

 

Klimat meczu, zachowując proporcje, przypominał może trochę starą rywalizację Mostostalu i AZS Częstochowa na przełomie lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych. Tak by to można było porównać. Tym bardziej, że sam mecz odbywał się na drewnianym parkiecie, a nie na syntetycznej nawierzchni jak to ma miejsce praktycznie już wszędzie na świecie. Inne były też piłki w kolorze niebiesko-biało-czerwonym. Ciekawy jest też sposób prowadzenia meczu przez spikera, który pełni rolę wodzireja i intonuje większość pieśni wykonywanych później przez fanów Sportingu.

 

 

Sam mecz grany był na dużych emocjach. Naocznie można się też było przekonać jaką wartością jest w dzisiejszych czasach system wideoweryfikacji. Presja ze strony trybun była tak duża, że praktycznie każda bardziej sporna piłka w końcówkach setów rozstrzygana była na korzyść gospodarzy. Ostatecznie to i tak Benfica wygrała spotkanie po tie-breaku.

 

Michał Godlewski nabawił się przed meczem na ostatnim treningu drobnego urazu i cały mecz obejrzał z kwadratu dla rezerwowych. Sporting, który będzie rywalem Bogdanki LUK Lublin w półfinale Pucharu Challenge raczej nie powinien stanowić jakiejś wielkiej przeszkody dla Wilfredo Leona i spółki, choć uważać trzeba. Szczególnie na agresywną zagrywkę w której prym wiodą Kolumbijczyk Edson Valencia i znany z występów w Wiśle Bydgoszcz, Czech Jan Galabov. Podczas meczu na podwieszanych ekranach ledowych często było wyświetlane zaproszenie na środowy mecz w całkiem sympatycznym towarzystwie zaproszenia na... piłkarską Champions League i mecz Sportingu z Borussią Dortmund.

 

Po meczu hala szybko opustoszała. Kibice Sportingu rozsiedli się w okolicznych knajpkach. Siatkarze Benfiki proszeni byli przez ochroniarzy, aby pojedynczo nie wychodzili przed obiekt, tylko w jednej zwartej grupie w kordonie policjantów udali się do autokaru.

 

– To ze względów bezpieczeństwa, żebyśmy nie zostali napadnięci przez kibiców Sportingu – powiedział mi na odchodne Michał Godlewski. – Koniecznie musisz przyjechać na finały ligi, kiedy u nas będziemy grać ze Sportingiem. Zobaczysz jak jest u nas i co potrafią fani Benfiki. Pod warunkiem, że tego samego dnia nie będą grać piłkarze, tak jak dzisiaj...

Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie