Przemysław Małecki: Kolendowicz i Siemieniec mogą w przyszłości pracować za granicą
Przemysław Małecki od początku tego sezonu pracuje jako asystent Kosty Runjaicia w Udinese – zespole, który zajmuje obecnie 10. miejsce w Serie A. W rozmowie z Polsatem Sport opowiedział o swojej ścieżce kariery, zabrał głos na temat rozwoju polskich trenerów i odpowiedział na pytanie, czy dziś młodzi szkoleniowcy potrafią więcej od starszych. Ponadto podzielił się refleksją, który z polskich trenerów może w przyszłości poprowadzić klub za granicą.

Damian Domitrz, Polsat Sport: Jak to jest być asystentem w Serie A? Dla polskiego trenera wydaje się to dużym osiągnięciem.
Przemysław Małecki, asystent trenera Udinese Calcio: Na pewno tak, ale przynajmniej ja podchodzę do tego normalnie, zwyczajnie. Działam, wykonuję swoją pracę, jak wszędzie wcześniej. Nie ma czasu się nad tym zastanawiać. Bardziej słyszę o tym od pana czy znajomych, że jest to coś nadzwyczajnego. Tempo pracy tutaj jest tak duże, że nie ma czasu o tym myśleć. Robię to, co zawsze robiłem, to, co kocham. Pod tym kątem nie ma dużej różnicy. Wiadomo, nowe doświadczenie, nowa intensywność, nowe wymagania, ale daję z siebie wszystko. Po to się kształciłem, po to się rozwijałem jako trener, żeby w takim miejscu być i z tego się cieszę. I działam.
ZOBACZ TAKŻE: Dobre wieści ws. wicelidera klasyfikacji strzelców. Może wrócić do treningów po zasłabnięciu na boisku
Powiedział pan o tempie, intensywności. Czy to jest pierwsza różnica, którą odczuł pan po przeprowadzce do Włoch?
Mam na myśli intensywność pracy, bo pojawiliśmy w nowym środowisku. Nowy język, nowa liga. Z drugiej strony, różnica w intensywności gry też jest widoczna i musimy wziąć to pod uwagę, doświadczając pracy w Serie A.
Jaka jest jeszcze różnica pomiędzy pracą w Polsce a we Włoszech? Czy tam wiele rzeczy jest na dużo wyższym poziomie niż w naszym kraju?
Przyjechałem tu, pracując uprzednio w Legii Warszawa czy jeszcze wcześniej w Lechu Poznań. Poczynając od infrastruktury, warunków pracy, to zrobiliśmy duży postęp. Dziś mamy świetne warunki do pracy w wielu miejscach w Polsce i jest ich coraz więcej. Udinese uchodzi za nowoczesne miejsce do pracy, ale porównując to do Legii i Lecha, to w Polsce wygląda to jeszcze lepiej. Różnica tkwi w jakości. Widzimy, w jakim miejscu jest liga włoska, a w jakim polska. Chodzi o jakość indywidualną zawodników. To jest największa różnica. Dzięki temu wiele rzeczy można skuteczniej realizować pod względem strategii i jakości gry.
Teraz pracuje pan bez wątpienia z lepszymi piłkarzami. Czy dzięki temu pan też staje się lepszym trenerem?
Uważam, że generalnie staję się lepszym trenerem. Mam teraz zupełnie inną perspektywę. Przechodząc kolejne etapy jako trener - pracując z młodzieżą, w niższych ligach, w drugiej lidze, prowadzając rezerwy Lecha, czy jako asystent w Legii, teraz pracuję w Serie A - to te doświadczenia rozwijają mnie ogólnie jako trenera. W tym środowisku musimy wiedzieć, co jest skuteczne i do czego mamy się zaadaptować. Dzisiaj to jest spojrzenie i konfrontowanie tego, jak pracujemy i jakie to daje efekty. Mówię nie tylko o tym, z kim pracujemy, ale też z kim rywalizujemy i jakie to daje efekty w rywalizacji z takimi przeciwnikami, których mamy co tydzień. W Polsce czekaliśmy na to, żeby grać w europejskich pucharach i zmierzyć się z poważnymi rywalami i to nie do końca takimi, z którymi konkurujemy w tej lidze co tydzień. Rozwija mnie to bardzo mocno i pozwala spojrzeć szerzej na to, co robimy.
Jaki był przebieg zdarzeń, że trafił pan do Włoch? Przez siedem spotkań był pan jeszcze asystentem Goncalo Feio w Legii Warszawa. Co się wtedy wydarzyło?
Nie będziemy wracać do sytuacji, która miała miejsce. Chwilę wcześniej przed tym zdarzeniem przedłużyłem kontrakt z Legią o dwa lata. Kontynuowałem swoją pracę w obliczu tego, co się wydarzyło zawodowo i profesjonalnie. Regularnie byłem jednak w kontakcie z Kostą Runjaiciem, bo stworzyliśmy fajną, ludzką relację. Trenerską i szkoleniową to jedno, ale przede wszystkim ludzką. Niezależnie od tego, jak by się to potoczyło, to ten kontakt dalej bym z nim miał. Otrzymałem jednak telefon od trenera Kosty, że dostał bardzo ciekawą propozycję. Na początku nie zdradził mi, o co chodzi, ale uprzedził, żebym był przygotowany i dość szybko się zastanowił. Kiedy już dowiedział się o konkretnym temacie, wszystko mi opowiedział, a wtedy sprawy nabrały tempa. Skontaktowałem się z dyrektorem Jackiem Zielińskim i powiedziałem, jak to wygląda. Jak mówiłem wcześniej, przedłużyłem kontakt z Legią, złożyłem pewne deklaracje, rozmawialiśmy o różnych scenariuszach. Nie ukrywam, że takiego nie braliśmy pod uwagę, ale to była dla mnie duża szansa, duże wyzwanie. Nie tylko dla mnie, ale ogólnie dla polskiej piłki, że polski trener może pracować w Serie A. Jestem wdzięczny Legii, że pozwoliła mi iść tą drogą. Mogło być różnie, ale dostałem taką zgodę i doszliśmy do porozumienia.
Jaki ma pan plan na swoją ścieżkę kariery trenerskiej? Czy widzi się pan w roli pierwszego trenera, czy wolałby pozostać asystentem?
Wcześniej widziałem siebie tylko jako pierwszego trenera. Zresztą do momentu przejścia do Legii, praktycznie cały czas pracowałem jako pierwszy trener. W Lechu w grupach młodzieżowych, miałem też reprezentację U-17…
Chodzi mi o seniorski poziom…
Przed przeprowadzką do Legii miałem propozycje pracy jako pierwszy trener – mniej lub bardziej zaawansowane. Zdecydowałem się jednak na bycie drugim trenerem Legii ze względu na to, jaki ten klub jest. To było dla mnie większą wartością. Pracując w Legii, miałem już oferty, by zostać pierwszym trenerem na szczeblu centralnym. Praca asystenta i współpraca z trenerem Runjaiciem w Serie A - analizując wszystkie plusy i minusy - uznałem, że to jest dla mnie najlepsza droga. Kiedyś jak najbardziej będę chciał być jednak pierwszym trenerem. Rozmawiałem o tym z Kostą, ale obecnie tego nie planuję. Życie mnie nauczyło, by mieć swoje plany, ambicje i marzenia, natomiast pisze ono tak różne scenariusze, że trzeba się do nich zaadaptować. Świetnie realizuję się w tej roli, do niczego się nie spieszę. Teraz jestem szczęśliwy.
A czy przez to, że pojawił się pan w Serie A, tych ofert ze szczebla centralnego w Polsce pojawiło się więcej?
Nie. Rozmawiam na ten temat ze swoim menedżerem. Nie inicjujemy żadnych rozmów. Na razie nic takiego się nie dzieje. Tak jak powiedziałem, nigdzie się nie palę. Udinese to miejsce, w którym powinienem teraz być. Jak coś się wydarzy, to wtedy będę się zastanawiał.
Jacek Magiera powiedział niedawno, że w Polsce występuje nadpodaż trenerów, że jest zbyt wielu szkoleniowców, a za mało miejsc pracy. Czy dla pana to pozytyw, że występuje coraz większa konkurencja na tym rynku, czy jest to bardziej problem?
Konkurencja i rywalizacja wspierają rozwój. Dzięki temu jest motywacja, by się rozwijać. Jeśli ona jest zdrowa, to może być tylko sprzyjająca. Nie jesteśmy wyjątkiem. W każdym innym kraju, państwie i lidze, trenerzy zdobywają licencję, rozwijają się i konkurencja jest normalna. W krajach topowych ta konkurencja jest jeszcze większa – nie tylko wewnętrzna, ale dochodzą tam trenerzy zagraniczni z dużymi kwalifikacjami i z wielką wiedzą oraz doświadczeniem. Trzeba się skupiać, pracować, myśleć o sobie, rozwijać się, a do tego potrzebujesz momentu i osoby, która na ciebie postawi. Podobnie jest z młodymi zawodnikami. Muszą trafić na odpowiedni grunt, do odpowiedniego środowiska. Trenerzy muszą mądrze zarządzać swoją ścieżką rozwoju. Czasem nawet podejmować decyzje, które pozwolą wyjść ze strefy komfortu, które nie do końca są wygodne, lecz ryzykowne. W swojej karierze podjąłem kilka nieoczywistych decyzji. Odszedłem z akademii Lecha Poznań do akademii Miedzi Legnica. To była moja decyzja, ale wątpliwości były duże. Lech chciał, żebym został. Czasami komfortowe warunki usypiają. Potrzebujesz bodźca, więc trafiasz w trudniejsze środowisko. Szukasz wyzwania, żeby się otworzyć, rozwinąć, spojrzeć szerzej. To mnie doprowadziło do miejsca, w którym jestem. Z Miedzi poszedłem do Zagłębia, potem do federacji, następnie wróciłem do Lecha, kiedy miałem różne możliwości. Nie zawsze była to zero-jedynkowa decyzja. Za każdym razem był jakiś wybór, nad którym trzeba było się zastanowić. To są istotne rzeczy. Trzeba podejmować mądre, odważne, czasem ryzykowne decyzje.
Czy ten trend powinien być rosnący – wyjeżdżanie młodych trenerów za granicę? Przemysław Łagożny wybierał kraje nadbałtyckie, a teraz jest asystentem w bardzo dobrym klubie w Belgii.
Mam nadzieję, że będzie się to zmieniało. Nie mamy się czego wstydzić. Wielu trenerów w Polsce ma ogromną pasję, wiedzę, rozwijamy się jako nacja i pod kątem nowoczesnego spojrzenia trenerskiego. Rozmawiam z asystentami we Włoszech. Nawet ostatnio pojawiły się problemy z samochodem, więc kiedy jechaliśmy do mechanika, drugi asystent zadał mi pytanie: "Mały, o Polsce niewiele się mówi, ale gdzie ty się nauczyłeś takiego spojrzenia? Kiedy patrzę na ciebie z perspektywy włoskiego trenera, to bardzo nowocześnie podchodzisz do wielu tematów – metod, środków treningowych. Ja uczę się tego dopiero w szkole, a ty to wszystko już wiesz".
A zatem gdzie pan się tego nauczył?
Rozwijamy się. Kiedy słucham innych trenerów, stwierdzam, że jest w nas wiele kompleksów. Mamy jednak dużą wiedzę. Nie mamy się czego wstydzić. Nauczyłem się tego w wielu miejscach. Po części teoretycznie. Przechodziłem każdy szczebel, nie grałem w piłkę na najwyższym poziomie. Nie chcę mówić, że piłkarze, którzy mają tę ścieżkę trochę krótszą, mają łatwiej, bo życie to weryfikuje. Czasami jak na początku jest łatwiej, to potem jest trudniej i musisz pokazać swoją wartość. Ja przechodziłem szczebel po szczebelku, począwszy od pracy w klasach sportowych, w klasie podstawowej, robiłem po trzy etaty w szkołach, uczyłem się na AWF-ie, zdobywałem kolejne licencje, rozpoczynając od UEFA B. Dało mi to dużo. Za moment, który mnie zainspirował, uważam pracę w Lechu. Powstała tam grupa pod przewodnictwem dyrektora Śledzia, która wywróciła całą metodologię szkolenia do góry nogami. Byłem tego częścią, a potem dyrektor Śledź zauważył we mnie talent i potencjał, dając mi coraz więcej obowiązków. W pewnym momencie byłem jedną z osób, która tworzyła metodologię szkolenia, opartą na procesie decyzyjnym, na stwarzaniu warunków, środowiska do podejmowania decyzji, kreowania sytuacji, minimalizowania formy ścisłej. Tak dziś wygląda praca na najwyższym poziomie. Doświadczając Serie A wiem, że to była właściwa droga. Niczego nie kopiowaliśmy. Stworzyliśmy swój program, swój model pracy i to najbardziej mnie rozwinęło. Jestem uparty i ciężki w komunikacji, we współpracy. Nie lubiłem otwartych dyskusji, ale z czasem się tego nauczyłem. W piłce nożnej nie ma złotego środka, jednej drogi. Cały czas trzeba mieć głowę otwartą. Trener Runjaić wyznaje zasadę, o której wspominał kiedyś Jose Mourinho, który czytał publikacje ludzi spoza świata piłki nożnej. Najlepszym czy najskuteczniejszym nie jest ten, który jest najmocniejszy, najmądrzejszy, najinteligentniejszy, tylko ten, który ma najlepszą zdolność do adaptacji, do reagowania na sytuacje, na zmienne warunki. To jest bezcenne - posiadanie kompetencji miękkich.
Fala młodych trenerów zalewa Polskę. Rozmawiałem z Maciejem Bartoszkiem - trenerem sezonu Ekstraklasy w 2017 roku. Powiedział mi, że telefon nie dzwoni. Czy dziś młodzi trenerzy potrafią więcej od starszych?
Nawiązałbym znów do tych zdolności adaptacji. Piłka nożna jest dynamiczna. Potrzebujemy świeżego i młodego spojrzenia, nowego impulsu, nowych bodźców, nowych pomysłów, ale doświadczenie również jest bardzo ważne. Kluczem jest połączenie tego. Teraz mamy taki trend, ale za chwilę trendem może być stawianie na doświadczonych szkoleniowców. Jak patrzę na Serie A, to mamy balans pomiędzy doświadczeniem a młodą falą trenerów. W Polsce też za chwilę pojawi się równowaga. Doświadczony trener, obudowując się młodymi, ambitnymi ludźmi, dając im zaufanie i możliwość realizacji siebie, a jednocześnie - wykorzystując ich wiedzę i spojrzenie - może tylko na tym wygrać. Młodzi trenerzy też potrzebują dookoła siebie ludzi z doświadczeniem. Nie ma złotego środka. Tak jak w zespole piłkarskim, potrzebujesz żołnierzy i artystów, młodości, która da powiew świeżości i kreatywności.
Kiedy patrzy pan na młodych trenerów w Polsce, to który z nich ma największe szanse, by poprowadzić klub za granicą?
Robert Kolendowicz wykonuje świetną pracę w Pogoni, a dopiero ją przejął. Znamy się, więc wiem, jak pracuje. Wysłałem też wiadomość Adrianowi Siemieńcowi po meczu Pucharu Polski z Legią Warszawa. To, jaką pracę wykonał w Jagiellonii, która ledwo utrzymała się w lidze, a w kolejnym sezonie zdobyła mistrzostwo Polski… Dalej utrzymuje ten poziom i sposób, w jaki gra. Obserwuję, jakim jest człowiekiem, jaką ma kulturę, nawet w kontekście tego meczu pucharowego. Nie będę oceniał tych sytuacji, ale mógł poczuć się pokrzywdzony, bo były dwie kontrowersje, szeroko komentowane sytuacje. Mógł zareagować różnie, ale do końca zachował klasę. Podobają mi się wartości, które prezentuje. To kolejny przykład, że w Polsce są fantastyczni trenerzy. Nie znam go dobrze, bo rok wcześniej zrobiłem kurs UEFA Pro. Poznaliśmy się na kursie, na który on uczęszczał, bo akurat było spotkanie na Legii. Razem z Kostą Runjaiciem ustaliliśmy, że to ja spotkam się z trenerami i spędzę z nimi jeden dzień. Tam mieliśmy pierwszą styczność. Wymieniliśmy też parę zdań, kiedy Enzo Ebosse przechodził do Jagiellonii. Napisałem, że bardzo doceniam to, jakim jest trenerem i jaką kulturą emanuje. Nie chcę nikogo obrazić czy pominąć, ale on i Robert Kolendowicz to trenerzy, którym kibicuję.
A czy rekomenduje pan w Udinese polskich piłkarzy?
Tak, ale nie chcę wchodzić w szczegóły. Udinese jest klubem, który mocno monitoruje polski rynek pod kątem młodych, utalentowanych piłkarzy. Kiedy rozmawialiśmy i zapytali o naszą znajomość piłkarzy, którzy mają potencjał i mogą za chwilę zrobić krok w kierunku Serie A, to też wskazałem swoją grupę.

