Siemieniec obala mit. "Oszukując fizjologię dokonaliśmy niemożliwego"

Zwycięstwo Jagiellonii nad znacznie bogatszym i wypoczętym Lechem ma wymiar znacznie szerszy wymiar niż wyścig o mistrzostwo Polski. Oto jeden z najmłodszych polskich trenerów Adrian Siemieniec i jego załoga obalają mity o pocałunku śmierci, jakim miała być gra w europejskich pucharach, czy choćby o tym, że bez lotniska Białystok w poważnej piłce na dłużej nie zaistnieje.
- Oszukując trochę fizjologię i racjonalizm kolejny raz, ta drużyna osiąga coś, co wydawać się mogło niemożliwe. Pytanie o raport zdrowotny? Cieszymy się, że jest przerwa na mecze reprezentacji – powiedział wczoraj trener Siemieniec po pokonaniu dotychczasowego pewniaka w walce o tytuł – Lech Poznań 2:1.
ZOBACZ TAKŻE: Niesamowity powrót Barcelony. Hiszpanie ocenili Lewandowskiego i Szczęsnego
Wydawać się mogło, że poznańskiej lokomotywy nic nie zatrzyma. Tym bardziej że już we wrześniu odpadła z Pucharu Polski, z walki o Europę wymiksowała się jeszcze w ubiegłym sezonie, zajmując dopiero piąte miejsce w lidze. Dlatego Niels Frederiksen i jego podopieczni zdawali się nie mieć realnych przeszkód w drodze po tytuł. Tym bardziej że na krajowym podwórku o własne nogi od dawna potyka się Legia. Tymczasem "Kolejorz" miesiąc temu wreszcie potrząsnął kiesą i po wydaniu rekordowej kwoty 1,8 mln euro na Patrika Walemarka obalił tezę o nadmiernej poznańskiej oszczędności.
Rekordy transferowe Jagiellonii są z zupełnie innej półki. W 2019 r. szarpnęła się, by wyłożyć po 600 tys. euro na Ognjena Mudrinskiego i Bogdana Tiru, a także 500 tys. euro na Jakova Puljicia. Żaden z tych transferów nie wypalił, podobnie jak pozyskany pięć lat temu obrońca Bojan Nastić, za którego "Jaga" zapłaciła BATE Borysów 300 tys. euro, czyli 1,3 mln zł. Po trzech latach oddała Bojana za darmo Wiśle Płock.
Z milionowych zakupów, licząc w rodzimej walucie, strzałem w "10" okazał się być jedynie Jesus Imaz. Bankrutującej w 2019 r. Wiśle Kraków "Jaga" wyłożyła za niego niespełna milion złotych. Hiszpan rozwinął się i dziś jest filarem mistrzów Polski.
Jagiellonia dowodzi, że to nie same pieniądze decydują o powodzeniu projektu. Równie ważny, a nawet bardziej istotny jest pomysł, wiedza i znalezienie odpowiedniego dyrygenta orkiestry. Adrian Siemieniec nigdy nie nosił nosa za wysoko, nie starał się błysnąć występami poza boiskowymi, czy szermierką słowną w wywiadach. Jego złote myśli recytują poprzez postawę na boisku piłkarze. I to jest najpiękniejsza opowieść.
W ubiegły czwartek w Brugii Jagiellonia słaniała się na nogach jak maratończyk podczas kryzysu na 32. kilometrze. Ale przetrwała i obroniła przewagę 3:0 z pierwszego meczu z Cercle. Wydawać się mogło, że niespełna trzy doby później nie będzie w stanie sprostać wypoczętemu Lechowi. Przecież oba zespoły dzieli przepaść nie tylko w budżetach (ok. 45 mln zł "Jagi" vs. ok. 120 mln zł Lecha), ale przede wszystkim w obciążeniach meczowych! Podczas gdy dla "Kolejorza" było to 26 spotkanie w tym sezonie, dla Jagiellonii - 44. To przekłada się, rzecz jasna, na minuty, jakie mają w nogach piłkarze obu ekip. Nie licząc bramkarza Bartosza Mrozka, jedynymi piłkarzami Lecha, którzy rozegrali ponad dwa tysiące minut, są: Antonio Milić (2065 min) i Antoni Kozubal (2031 min). W "Jadze" Jesus Imaz ma przebiegniętych 3388 min, a do trzech tysięcy dobijają także: Afimico Pululu (2903 min), kontuzjowany Michal Sacek (2911), Joao Moutinho (2751) i Mateusz Skrzypczak (2749 min).
Wbrew tym obciążeniom, Jagiellonia fizycznością nie ustępowała Lechowi, a mentalnością zespołu go przewyższyła. Budowa zwycięskiej mentalności to długi i złożony proces, oparty na szczegółach. Adrian Siemieniec dobrze o tym wie, gdyż sam postępuje wzorowo.
- Jesteśmy przyzwyczajeni do gry co trzy dni. To nie jest dla nas problem, tylko wyzwanie, któremu należy sprostać, nabierać nowe doświadczenia. Terminarz adoptuje nas do gry co trzy dni w meczach o wysokiej intensywności, uczy nas do radzenia sobie przy różnych scenariuszach – powtarza.
Prekursorem takiej postawy w Ekstraklasie był Henryk Kasperczak, którego Wisła, w sezonie 2002/2003 godziła ligę z pucharami, a na dodatek w liczbie sześciu-siedmiu piłkarzy zasilała reprezentację Polski Pawła Janasa.
- Szymkowiak, Kosowski, Żurawski i inni kadrowicze po to są zawodowcami, że mają być gotowi na wyzwania, jakie stawia przed nimi zarówno Wisła, jak i reprezentacja Polski – powtarzał Kasperczak i nie w głowie było mu szukanie wymówek dla zmęczonych piłkarzy.
Maraton nie dobiegł do końca. Przed Siemieńcem i jego piłkarzami atrakcyjny dwumecz z Betisem Sewilla, który na pewno nie wystawi już rezerwowego składu, jak to robił na początku sezonu w Lidze Konferencji. Do zaplanowanego na 13 kwietnia starcia z Legią w Warszawie Jagiellonia rozegra jeszcze cztery partie, w tym odwlekany od sierpnia Superpuchar z Wisłą, którego świadkami będziemy 2 kwietnia.
Bez względu na to, czy białostoczanom uda się obronić mistrzostwo i przekroczyć limit ćwierćfinału Ligi Konferencji, dostaliśmy dowód, że można inaczej niż utyskiwać na pocałunek śmierci w pucharach, brak lotniska na Podlasiu, czy słaba dyspozycja sędziów w ćwierćfinale Pucharu Polski.
Przejdź na Polsatsport.plLiga Konferencji 10.04 - jaki wynik?
