Po meczach kadry. Reset pilnie potrzebny
Porównując reprezentację Polski do małżeństwa, życie w niej staje się nieznośne, a sprawami nie najlepszych relacji między partnerami żyją wszyscy sąsiedzi i jeszcze dorzucają drwa pod napięte relacje. Więc albo przed czerwcowymi meczami wszyscy dojdą do wniosku, że może warto zbastować i nieco rozluźnić pozycje, na których strony się okopały, albo to nie ma sensu i możliwe jest tylko jedno zakończenie – rozwód.
Analogia z małżeństwem nie jest do końca trafiona, bo właściwie żadnego związku selekcjonera z kadrą nie można spuentować "żyli długo i szczęśliwie", niemal zawsze kończy się tak samo, czyli rozstaniem. Rzadko kiedy następuje ono bez złych emocji, przy dobrej woli obu stron. Na ogół jest to awantura, trzaskanie drzwiami i złorzeczna wymiana zdań. W futbolu chodzi więc o to, by jak najdłużej przetrwać w związku bez większych turbulencji z jak największymi sukcesami.
ZOBACZ TAKŻE: Zbigniew Boniek odkrył bolesną prawdę. "Ciężary, wypociny, wszystko przypadkowe"
Obecna reprezentacja i jej trener Michał Probierz działają ostatnio w takich okolicznościach, że te sukcesy nie są raczej możliwe. Doszliśmy już do etapu, że wszyscy wojują ze wszystkimi, mierzi każde wypowiedziane słowo, staje się ono powodem do następnej sprzeczki. I żeby nie było, nie jest to wina tylko piłkarzy i ich trenera, atak z zewnątrz płynie za wszystko, nawet za rzeczy, które się nie zdarzyły. Nikt nie dopuszcza do siebie, że może się mylić, każdemu wydaje się, że ma rację, każdy uważa, że zrobiłby lepiej i ma do tego mandat.
Oczywiście reprezentacja jest dobrem wspólnym, toteż prawo do oceny przysługuje wszystkim. Pod warunkiem, że jest to dyskurs rzeczowy, a nie ad personam, wynika z troski, a nie złej woli lub partykularnego interesu. Wszyscy ze środowiska bez względu na zajmowaną pozycję chcieliby poukładać kadrę za selekcjonera nie dając mu prawa indywidualnej oceny rzeczywistości. Ale i z drugiej strony, selekcjoner chciałby pewnie, żeby jego wybory nie były poddawane krytyce, zupełnie jak w polityce dyplomatycznej - każdy chce jak najwięcej dla siebie, by zyskać jak najmocniejszą pozycję.
Żeby wywody te nie pozostały gołosłowiem. Trudno zgodzić się, że wszystko jest do kitu, skoro reprezentacja wygrała dwa mecze eliminacyjne nie tracąc przy tym gola. Czysto w teorii ma całkiem dobry start, co nie zawsze bywało regułą. Nie sięgając już do lat 80. i 90., pamiętajmy, że Leo Beenhakker zaczynał eliminacje od wtopy z Finlandią, jeszcze przed nim Zbigniew Boniek wyłożył się w drugim meczu z Łotwą, a Fernando Santos załatwił nam na wstępie porażkę z Czechami, a później skompromitował nas w Kiszyniowie z Mołdawią. Nie sam w pojedynkę, ale ze wszystkimi piłkarzami, którzy brali w tej eskapadzie udział. Wspominam o tym dlatego, że obecnie wina za kiepską postawę też dotyczy tylko Probierza, piłkarzom wypomina się najczęściej pozaboiskowe wypowiedzi lub co najwyżej gesty, jak np. cieszynka Karola Świderskiego.
Nie jestem adwokatem Probierza, dostrzegam jak błądzi próbując udowodnić, że przeciwko Litwie Polacy zagrali supermecz, widzę jak wszyscy jego niespójne, żeby nie powiedzieć nielogiczne działanie w sprawach selekcyjnych (brak piłkarzy z polskiej ligi) czy słabo wyjaśnionych kryteriów wyboru do pierwszej jedenastki (sprawa Kacpra Urbańskiego), ale też nie przyjmuję, że wszystkiemu (np. fatalnej postawy przeciwko Litwie) winien jest jeden człowiek.
Niestety, złe emocje biorą górę, w obecnej reprezentacji widać, że jest ona na etapie, który na poziomie emocji był raczej schyłkowym podczas kadencji poprzednich selekcjonerów. Prawda jest bowiem taka, że im więcej było napięcia w relacjach trenera z całym światem, im bardziej wszyscy wyczekiwali wzajemnych potknięć, które natychmiast mogli sobie wytknąć, tym bliżej było smutnego końca. Oczywiście najczęściej selekcjonerskie rozdziały kończą się nieudaną misją, czy to w wielkich turniejach, czy eliminacjach do nich, ale ostatnio było w polskim futbolu wiele przedwcześnie zakończonych etapów, że wspomnę tylko Fernando Santosa, Paulo Sousę czy Jerzego Brzęczka. Nie można porównywać ich osiągnięć, bo np. ten pierwszy dla polskiego futbolu nie zrobił niczego dobrego, więc byłoby to krzywdzące dla Sousy czy Brzęczka, ale chodzi o aurę, jaka wówczas nad reprezentacją się unosiła.
Czas do czerwcowych meczów z Mołdawią i Finlandią - z czego ten pierwszy to tylko towarzyska potyczka - selekcjoner, ale i całe środowisko może wykorzystać do spojrzenia na wszystko z dystansu, przeanalizowania, czy rzeczywiście nic nie działa, jak słyszymy zewsząd, czy może działa, tylko należy to dostrzec. Jeśli nie dojdzie do pewnego resetu, jeśli powietrze z tego balonu nie zostanie upuszczone, trudno o dobre widoki dla kadry. Już jest nieznośnie, więc trudno sobie wyobrazić, by mogło być jeszcze gorzej. Rzecz jasna po względem atmosfery, choć piłkarsko też obniżyliśmy loty. Więc czekajmy do czerwca, spróbujmy ponaprawiać relacje, jeśli to w ogóle jest możliwe, albo powiedzmy sobie, że nie ma to sensu i rozejdźmy się każdy w swoją stronę. Mam jednak złą wiadomość, z kolejnym selekcjonerem, kolejnym projektem będzie dokładnie tak samo. Najpierw sielanka, może nawet zauroczenie, później proza dnia codziennego, aż wreszcie niechęć przeradzająca się nienawiść. Zupełnie jak w toksycznym małżeństwie.
Przejdź na Polsatsport.plMundial 2026 w piłce nożnej - czy Polska awansuje?
