Wiktoria w "Kotle Czarownic". Zwycięstwo, ale nie bez strat
Przez Legię Warszawa przeszedł przyjemny dreszcz satysfakcji i zadowolenia. Pierwszy krok do osiągnięcia jedynego istotnego celu z wielu względów został zrobiony. Awans do finału Pucharu Polski dokonano po 5:0 na Stadionie Śląskim w Chorzowie kosztem Ruchu. Wynik piękny, efektowny, wysoki, ale tak naprawdę w stolicy nikt nie powinien się tym faktem nadmiernie ekscytować.
"Niebiescy" to jeden z najgorszych zespołów całej tegorocznej wiosny na szczeblu centralnym, czyli w trzech najwyższych ligach. Dorobek? Trzy punkty. Gorzej w Betclic 1. Lidze punktuje tylko będąca w strefie spadkowej Warta Poznań. Nawet trapiona kłopotami Kotwica Kołobrzeg czy ostatnia w stawce Pogoń Siedlce spisuje się lepiej. Niedawno w "Kotle Czarownic" 5:0 wygrała też Wisła Kraków. Wniosków po wiktorii Legii za dużo nie można wyciągać. Poza tym to jak bitwa pod Somossierą. Zwycięstwo. Ale nie bez strat.
ZOBACZ TAKŻE: Chelsea wygrała derbowy mecz. Rywalizacja z Legią coraz bliżej
Dopiero dziś, po kolejnych badaniach, okaże się, jak długa będzie pauza Marca Guala. Do finału na PGE Narodowym zostały dokładnie cztery tygodnie. Hiszpana trzeba będzie włożyć w błyskawiczny proces rehabilitacji. Mimo permanentnych pomstowań i narzekań w siedmiu ostatnich meczach były król strzelców Ekstraklasy zdobył pięć goli. Ilia Szkurin co prawda wreszcie trafił do siatki, ale jedna jaskółka wiosny nie czyni. Zestawmy go ze snajperem Pogoni Szczecin Efthymiosem Koulourisem, który jest liderem strzelców z siedemnastoma bramkami i już mamy pierwszy fakt, że to "Portowcy" 2 maja – jeśli nie wyleczy się Gual - będą mieli w składzie lepszego napastnika. Zresztą, nawet jeśli były reprezentant hiszpańskiej młodzieżówki będzie zdrów to i tak to Pogoń, a nie Legia, ma "dziewiątkę" z prawdziwego zdarzenia.
Problem nie dotyczy jednak tylko najważniejszego – dla Legii – wiosennego spotkania. Przecież na horyzoncie dwa prestiżowe mecze z Chelsea w ćwierćfinale Conference League. Przy spóźnionym zakupie Szkurina i nie zgłoszeniu go do europejskich pucharów Legia może zostać na obie te potyczki z jednym napastnikiem. I to takim, który w trzech ostatnich spotkaniach nie zmieścił się w meczowej kadrze. 35-letnim Tomasem Pekhartem, który w lidze w tym sezonie nie zdobył żadnego gola. "Tak zwany" pion sportowy, jeszcze bez Michała Żewłakowa i już bez Jacka Zielińskiego, podjął bowiem decyzję, że wypożyczy trzech będących jeszcze jesienią w kadrze atakujących: Jeana Pierre'a Nsame, Migoela Alfarelę i Jordana Majchrzaka. I co teraz? Przecież to kompromitacja. Brak wyobraźni i perspektywicznego planowania. Trzeba się tylko modlić o to, by szybko do siebie doszedł kapitan zespołu Bartosz Kapustka. I by "maszyna" Paweł Wszołek też "dojechał" nie tylko do 2 maja. Jaką wartość daje on drużynie, nie trzeba nikogo przekonywać. Ale ten chłopak rozegrał już w tym sezonie czterdzieści dwa mecze, ma w nogach ponad trzy i pół tysiąca minut. Bo nie ma wartościowego zmiennika. Legii zimą za "drobne" oferowano Norberta Wojtuszka z Górnika Zabrze, ale nie było zainteresowania. Jagiellonia wzięła go więc z pocałowaniem ręki. Za cenę niższą niż miesięczne wynagrodzenie Rubena Vinagre'a. I przy kontuzji podstawowego prawego obrońcy Michala Sacka już z tego ruchu z powodzeniem korzysta.
Przejdź na Polsatsport.pl