Zbigniew Boniek odsłania kulisy wyborów! "Gdyby Czarek tylko poprosił, byłby w UEFA"
- Gdybym został zaproszony na samym początku kampanii i Czarek Kulesza by mi powiedział, że chce startować i poprosiłby mnie o pomoc, to uważam, że dzisiaj byłby członkiem Komitetu Wykonawczego. Wybrał inną drogą. Stało się inaczej, tragedii bym z tego nie robił – powiedział nam Zbigniew Boniek, który odsłonił kulisy czwartkowych wyborów władz UEFA, podsumował także swą ośmioletnią kadencję w Komitecie Wykonawczym.
Michał Białoński, Polsat Sport: Do Komitetu Wykonawczego UEFA na pańskie miejsce miał wejść kolejny Polak i jest, ale kontrowersyjny prezes estońskiej federacji Aivar Pohlak. Natomiast prezesowi Cezaremu Kuleszy misja się nie udała, zdobył 21 głosów. To nie wystarczyło. Czy pana to zaskoczyło, że Estonia, Armenia i Finlandia mają swych ludzi we władzach UEFA, a od wczoraj Polska już nie?
Zbigniew Boniek: Nie chcę się na ten temat w ogóle wypowiadać z prostej przyczyny: ja w ogóle nie brałem udziału w kampanii Czarka. Patrzyłem na to zupełnie z boku. Nie wydaje mi się, żeby to była jakaś tragedia. Natomiast nikt przegrywać nie lubi, a szczególnie w takich okolicznościach.
ZOBACZ TAKŻE: Duży problem Legii Warszawa przed meczem z Chelsea. "Trochę na własne życzenie"
Co ma pan na myśli?
Tak prawdę powiedziawszy, to było dziewięciu kandydatów na siedem miejsc w Komitecie Wykonawczym. Od początku było wiadomo, że Portugalczyk Pedro Proenca i Szwajcar Dominique Blanc, z wielu względów, nie dostaną więcej niż po pięć, sześć, czy siedem głosów. Tak to się składało. Blancowi za miesiąc kończy się mandat prezesa szwajcarskiej federacji. Było wiadomo, że nie wystartuje na kolejną kadencję. Proenca dostał tylko sześć głosów głównie dlatego, że dopiero dwa miesiące temu został prezesem portugalskiej federacji. Dlatego trochę za wcześnie było na jego wejście do Komitetu Wykonawczego. Obaj o tym wiedzieli, że ich szanse są niewielkie, ale nie zamierzali się wycofać, postanowili startować. Na tym polega demokracja.
Reasumując, spośród tej dziesiątki była piątka, nazwijmy to, maruderów: Finlandia, Armenia, Estonia, Liechtenstein i Polska. W tej grupie wystarczyło zająć jedno z trzech pierwszych miejsc, a Czarek zajął czwarte, przedostatnie. Ja bym tragedii z tego nie robił. Na pewno prezes Kulesza i jego ludzie wykonali w kampanii wielką pracę, natomiast nie mnie jest oceniać powody tej porażki.
Czy mogło zaważyć to, że prezes Kulesza nie włada angielskim, a z samym rosyjskim trudno się porozumieć w UEFA?
Panie redaktorze, nigdy się nie wdawałem w komentarz na ten temat. Nigdy do niczego z tym związanym się nie ustosunkowywałem. Gdybym został zaproszony na samym początku kampanii i Czarek by mi powiedział, że chce startować i poprosiłby mnie o pomoc, to uważam, że dzisiaj byłby członkiem Komitetu Wykonawczego. Wybrał inną drogą. Podkreślam, tragedii bym z tego nie robił, natomiast chcę uniknąć wypowiedzi na ten temat.
Ale na platformie X wywiązała się wczoraj mała przepychanka między wami.
Nie między nami, tylko między mną a tym, który zarządza Czarka profilem. Od dawna podkreślam, że dawnego Twittera traktuję z przymrużeniem oka. Czasem lubię pożartować, tak było i tym razem. To jest w moim stylu. Lubię, jak się czasami ktoś ze mnie pośmieje, czy mnie uszczypnie, sam również lubię uszczypnąć innych. Natomiast jeżeli chodzi o poważną analizę, to zostawiam to innym.
Zbigniew Boniek podsumował osiem lat we władzach UEFA
Proszę o podsumowanie pańskiej ośmioletniej kadencji w Komitecie Wykonawczym. Jakby nie patrzeć, był pan pierwszym Polakiem w roli wiceprezydenta UEFA.
Jest to miłe i sympatyczne. Żeby zostać wiceprezydentem, trzeba być mianowanym przez prezydenta, czyli trzeba sobie na to jakoś zasłużyć, zyskać jego zaufanie. Było to osiem fajnych lat, a mogło być 12. Już dzisiaj nikt nie pamięta, że prezesem PZPN-u zostałem w październiku 2012 r., a w marcu 2013 r. mogłem startować do Komitetu Wykonawczego. Mój przyjaciel Michele Platini był wtedy prezydentem UEFA, więc miałem na sto procent zagwarantowane, że dostałbym się. Powiedziałem jednak Michelowi, że muszę się najpierw skoncentrować na naszej federacji, w której jest wiele do zrobienia i dopiero po kolejnych czterech latach wszedłem do Komitetu Wykonawczego.
Ten okres dobrze wykorzystałem, przepracowałem. Inni, żeby zyskać moje poparcie, przyjeżdżali do mnie na spotkania do Warszawy. Ja im odpowiadałem: "Ok, masz moje poparcie, ale jak będę miał chęć wystartować za cztery lata, to nie zapomnij o mnie". Inaczej to sobie ustawiłem.
Sam pobyt w Komitecie Wykonawczym daje ci pewną nobilitację. To fajne, sympatyczne, inaczej ludzie na ciebie patrzą. Ja zawsze uważałem, że te wszystkie tytuły i wyróżnienia prędzej czy później się kończą, co jest rzeczą normalną, bo przychodzą inni.
Z czego jest pan najbardziej dumny?
Ja mam tę satysfakcję, że poprzez moje interwencje, podnoszenie problemu, przyczyniłem się do kilku zmian. Nie zapominajmy, że dzisiaj mamy po 16 drużyn w finałach ME do lat 17 i do lat 21. Dało to średnim federacjom szansę awansu na te imprezy, a żeby działać na wyobraźnie młodych talentów, wyjazd na taki turniej jest dla nich wielką satysfakcją.
Byłem jednym z tych, którzy argumentowali potrzebę rozszerzenia Dywizji A Ligi Narodów do 16 zespołów, by zyskać cztery grupy po cztery zespoły. W pierwszej edycji National League grupy były trzyzespołowe, przez co w każdej kolejce jeden zespół musiał pauzować.
Dzięki rozszerzeniu Dywizji A Polska z Niemcami uniknęły degradacji.
Byłem też tym, który jako pierwszy – to mogę powiedzieć otwarcie – podnosił argument, że gol strzelony na wyjeździe nie powinien mieć większego znaczenia niż ten u siebie. Dlatego nie powinien mieć racji bytu. To zapoczątkowało cały proces – dyskusje, badania i analizy, które doprowadziły do odstąpienia od tej reguły.
W UEFA mało rozmawiałem na temat polityki. Bardziej interesowała mnie piłka, ale jak trzeba było to i w niej zabierałem głos. Zwłaszcza jeśli chodzi o obecną sytuację z wojną na Ukrainie. Sprzeciwiałem się powrotowi do rozgrywek młodzieżowych reprezentacji Rosji.
Pana sprawczość była widoczna także po imprezach, jakie Polsce przyznano: młodzieżowe ME w 2017, czy MŚ do lat 20 w 2019 r., finał Ligi Europy w 2021 r., a w tym roku czeka nas finał Ligi Konferencji we Wrocławiu.
Dzisiaj się trochę sytuacja zmieniła. Od Euro 2012 Polska jest bardzo dobrze postrzegana jako kraj, któremu warto przyznawać imprezy, bo jest w nim zawsze dobra organizacja, ładne stadiony i mili ludzie. To się nie zmienia bez względu na to, czy prezesem PZPN-u był Lato, Boniek, czy jest Kulesza. Na dodatek pewne imprezy jest dzisiaj łatwiej otrzymać, bo nie za wiele krajów o nie zabiega. Organizujemy ME kobiet do lat 19 i właściwie byliśmy jedynym kandydatem, podobnie jak z finałem Conference League we Wrocławiu.
My się cieszymy z tych imprez i bardzo dobrze, bo tym podnosimy rangę naszego kraju i naszej organizacji. Mniejsze kraje europejskie czasem muszą rezygnować ze starań o takie wydarzenia, gdyż nie mają infrastruktury, a to są spore koszty. Natomiast wielkie kraje chcą organizować finał Champions League, ME i rozgrywki drugiej, trzeciej kategorii nie bardzo je interesują.
Czy Polska straci na braku Polaka w Komitecie Wykonawczym przez najbliższe cztery lata?
Wcale nie jest powiedziane, że nie będziemy mieli swego człowieka tam aż tak długo. Wybory odbywają się co dwa lata, bo jest 19 członków, a dziewięciu kończy się mandat właśnie po kolejnych dwóch latach, więc w 2027 r. trzeba będzie ich zastąpić w kolejnych wyborach. Nie wiem, czy Czarek pozostanie prezesem PZPN-u i będzie miał chęć startu w UEFA za dwa lata, czy zrobi to ktoś inny z Polski. Nie ma to aż tak wielkiego znaczenia. Umówmy się, polska piłka może być równie dobrze postrzegana zarówno ze swym delegatem w UEFA, jak i bez niego. Komitet Wykonawczy to bardziej wyróżnienie indywidualne niż dla danej federacji. Powiedzmy sobie szczerze – Armenia i Estonia nie mają zbyt wielu piłkarskich argumentów jako kraje, by mieć miejsce w Komitecie Wykonawczym. Natomiast liczą się koneksje ich przedstawicieli. Nie chcę komentować tego, co czytałem o prezydencie Pohlaku z Estonii, bo to nie leży w mojej kompetencji.
Zbigniew Boniek o wyborach w UEFA
Czy według pana niepowodzenie prezesa Kuleszy będzie miało przełożenie na czerwcowe wybory w PZPN-ie? Może to wzmocnić jego konkurenta? Jedynym, który głośno zapowiada start, jest Paweł Wojtala.
Jeżeli chodzi o wybory w PZPN-ie, to pewnej rzeczy nie rozumiem. Widzę, że często wtrąca się moje nazwisko niepotrzebnie. Ja zawsze mówiłem w pierwszej osobie. Gdy coś miałem do przekazania, to nie wysługiwałem się nikim, nie kierowałem z tylnego fotela, tylko sam o tym opowiadałem.
Jest też jedna prosta rzecz: tam, gdzie jest demokracja, musi dochodzić do konfrontacji poglądów. Konkurent nie może być postrzegany jak wróg, tylko człowiek, który inaczej patrzy na świat, ma inną wizję i chciałby wprowadzić coś innego. W kampanii można się zmierzyć na argumenty, a delegaci wybiorą tego, który im pasuje. Natomiast u nas, żeby wygrać wybory, to trzeba: obiecać stanowisko, być kolesiem, cwaniakować itd. Ja też bym chciał, żeby Czarek czasami wystąpił w jakiejś oficjalnej debacie o piłce, powiedział, co myśli. Żeby każdy, kto wyrazi inne zdanie niż jego, nie był traktowany jak wróg numer "jeden". W demokracji to jest rzecz absolutnie normalna!
Fakt, że Czarek nie dostał się do Komitetu Wykonawczego, na pewno go nie wzmocnił. To jest pewne. Nie wiem, czy go osłabił, trudno mi to ocenić, ale na pewno go nie wzmocnił.
Nie dziwi pana fakt, że poza Wojtalą nikt nie wyraził chęci startowania, a wybory są już za niewiele ponad dwa miesiące?
Spokojnie, Czarek też na razie nie jest jeszcze kandydatem. Żeby nim zostać, trzeba złożyć 15 rekomendacji od klubów, czy wojewódzkich związków, na 30 dni przed wyborami. Jest na to jeszcze czas. Natomiast okres wyborów nie może być jedną wielką strzelaniną i praniem brudów, że ten był w prokuraturze, a tamten miał teścia nie takiego, jak trzeba. Ja przypomnę tylko jedną rzecz: gdy wygrałem wybory w 2012 r., to na wiceprezesów wziąłem jednego z najgroźniejszych kontrkandydatów Romana Koseckiego i Marka Koźmińskiego, który w wyborach promował Koseckiego.
Mam nadzieję, że tym razem wybory do PZPN-u odbędą się w normalnym klimacie, chociaż jest to mrzonka, bo jak widzę, co się dotychczas działo, to nie uwierzę w powrót normalności. Jeden z działaczy związku, kilka dni temu, powiedział mi taką rzecz: "Co tam dziennikarze i wywiady. Wybory się wygrywa w zamkniętych gabinetach, rozdając kiełbasę wyborczą, obiecując profity". Takie podejście do tematu jest smutne, ale niestety u nas czasami nadal aktualne. Pokazujące aktualny obraz federacji.
Czyli ważniejsze jest obsadzenie stołków swoimi ludźmi niż realne zmiany w naszym futbolu?
Niestety tak to wygląda. Nie jestem już prezesem od czterech lat, a ciągle czytam, że "Boniek nic nie zrobił w szkoleniu". To jest totalną głupotą! Nawet nie chcę mi się już tego prostować, wybijać, że PZPN nie szkoli, tylko przygotowuje pole do szkolenia. Przygotowuje regulaminy, koncepcje, a szkolenie się odbywa w klubach, bo my nie trenujemy piłkarzy.
Ja dzisiaj stoję z boku. Jeżeli dojdę do wniosku, że chcę być bardziej w środku, to nie będę się krył, tylko o tym normalnie powiem.
Łącznie z powrotem na fotel prezesa PZPN-u np. za cztery lata?
Jeżeli będę chciał poprzeć kogoś w wyborach, powiedzieć, że bardziej mi się podoba kandydatura ta czy tamta, to powiem o tym otwarcie, a nie po kryjomu. Przez całe życie szedłem z przyłbicą podniesioną do góry i tak samo będzie i tym razem.
Na razie oficjalnie nie ma kandydatów na fotel prezesa PZPN-u. Nawet Czarek Kulesza nie ogłosił, że chce startować o reelekcję. Przecież może jutro zwołać konferencję i ogłosić, że cztery lata w roli prezesa mu wystarczyły, "dziękuję i czas na innych". Na razie nie ma oficjalnych kandydatów, w związku z tym trudno dorabiać jakąkolwiek teorie do nich.
Przejdź na Polsatsport.pl