Legendarny król strzelców MŚ ujawnia! "Niemcy mogli nas podtruć”
- Gdy jesienią 1981 r. pojechaliśmy do Lipska na walkę o MŚ, obawialiśmy się, że Niemcy mogą chwytać się brudnych sztuczek, by nas podtruć przed meczem. Dlatego do Lipska nasz kucharz zabrał całą żywność, łącznie z wodą. Nie dotykaliśmy nic niemieckiego – w rozmowie z Polsatem Sport wspomina król strzelców MŚ 1974 r. Grzegorz Lato, który dziś obchodzi 75. urodziny.

Michał Białoński, Polsat Sport: Wszystkiego najlepszego, dużo zdrowia! Kończy pan dzisiaj 75 lat.
Grzegorz Lato, król strzelców MŚ 1974 r.: Jakie tam 75?! Ja mam proszę pana 25 lat. Do „setki” (śmiech). Ale powiem panu, że jeszcze mogę. Zdrowie mi dopisuje, po operacji kolana, jaką miałem we wrześniu, odzyskałem pełną sprawność. A wie pan, jaka jest moja maksyma życiowa?
ZOBACZ TAKŻE: Skorupski kontuzjowany, nie dokończył meczu. Klub przekazał najnowsze wieści
Tę o rekordzie świata na „setkę”, który wynosi trzy sekundy, znałem. Dziś poznałem tę kolejną – 25 lat do setki. Nie wiem, którą pan ma na myśli?
Zdrowie jest najważniejsze. Bez niego niczego pan nie osiągnie. Nie kupi go pan za żadną fortunę. A jak ma pan zdrowie, to wyjdzie pan z każdej opresji, pokona pan każdą biedę.
Fascynowały mnie u pana zawsze humor i anegdoty, którymi sypie pan jak z rękawa. Urodził się pan z tym, czy to tzw. mądrość życiowa?
Wie pan, jedni muszą chodzić długo do szkoły i później zostają dziennikarzami, tak jak pan. A inni mają to szczęście, ten dar, że grają, podkreślam – grają, a nie kopią w piłkę i w tej przygodzie łatwiej o dobry humor (śmiech).
Boję się, że obaj możemy nie doczekać drugiego polskiego króla strzelców MŚ. Ta sztuka może się nie udać nawet Robertowi Lewandowskiemu, który i tak jest przecież fenomenem. Młodszemu pokoleniu warto uświadomić, że w kwietniu 1974 r. grał pan jeszcze w młodzieżówce, a już dwa miesiące później, dwoma trafieniami w meczu z Argentyną, zaczął pan marsz po tytuł króla strzelców mundialu.
Tak było. Powiem panu uczciwie, że mi bardzo zależało także na dobrych wynikach w młodzieżówce. Mogliśmy zdobyć mistrzostwo Europy w tej kategorii wiekowej, do lat 23. Dopóki grałem w młodzieżówce, pokonaliśmy w grupie Niemców i Danię, a później, w ćwierćfinale Bułgarię. Ale asystent Kazia Górskiego Jacek Gmoch się uparł, żebym na rozgrywane na przełomie kwietnia i maja półfinały nie jechał. I beze mnie przegraliśmy, bodaj z NRD, przy czym były dwa remisy, ale ten bramkowy 2:2 u nas i do finału awansowali Niemcy ze wschodu.
Przegrali zresztą finałowy dwumecz z Węgrami.
Ale na NRD odegraliśmy już później, pierwszą reprezentacją. Za kadencji Antka Piechniczka, w eliminacjach do MŚ 1982 r.
Legendarny mecz na wyjeździe, wygraliśmy go 3:2 po bramkach Andrzeja Szarmacha i dwóch śp. Włodzimierza Smolarka.
Ja go zapamiętałem także z innego powodu. Obawialiśmy się, że Niemcy mogą chwytać się brudnych sztuczek, by nas podtruć przed meczem. Dlatego do Lipska nasz kucharz zabrał całą żywność, łącznie z wodą. Nie dotykaliśmy nic niemieckiego. Na trening przedmeczowy przygotowali nam wodę, ale my ją tylko porozlewaliśmy po szklankach, by gospodarze nie myśleli, że coś podejrzewamy, a piliśmy tylko własną. Mało tego, naszemu kucharzowi w kuchni pomagali pilnować porządku dwaj masażyści, by któryś z Niemców, przez przypadek, nie przyprawił naszego jedzenia.
Ależ było ich poruszenie! Napisali protest do UEFA, że jako kraje socjalistyczne jesteśmy przecież przyjaciółmi, a ci Polacy tacy podejrzliwi. Ta ich obłuda wyszła także po tym, jak potraktowali naszych kibiców zmierzających do Lipska. Na stadion weszli dopiero pod koniec drugiej połowy, bo tak długo ich Niemcy trzymali na granicy. Tacy z nich byli przyjaciele.
100 meczów w barwach narodowych i 45 bramek. W samych finałach MŚ rozegrał pan 20 spotkań, zdobywając 10 bramek i przy siedmiu asystując. CV marzeń. Jest pan jedynym piłkarzem, który ma w kolekcji złoto IO 1972 r., srebro IO 1976 r., srebrne medale z MŚ 1974 i 1982. Jest w czym wybierać. Które swe mecze uznaje pan za najlepsze?
Ja nie robię takiej hierarchii. Oczywiście, najłatwiej byłoby wymienić dwa gole w meczu z Argentyną na MŚ w RFN-ie, czy bramkę z Brazylią, która dała nam trzecie miejsce na świecie w 1974 r. Ale wie pan, ja równie bardzo cenię sobie trzecie miejsce na świecie wywalczone w 1982 r. w Hiszpanii. Przecież Antek Piechniczek miał ciężkie początki z kadrą.
W debiucie, w marcu 1981 r., przegraliśmy towarzysko z Rumunią 0:2.
Ale ja w tym meczu nie grałem. Dopiero przed majowym starciem z NRD na Stadionie Śląskim zadzwonił do mnie Heniu Loska, kierownik naszej reprezentacji i mówi: „Grzesiek, przyjedź”. Ja odpowiedziałem, że reprezentacji Polski nigdy nie odmawiałem i nie odmówię i tym razem. Podróżowaliśmy na kadrę w trójkę: z Jankiem Tomaszewskim, który również grał wtedy w Belgii i Andrzejem Szarmachem, który występował we Francji. Na lotnisko nas zawiózł „Tomek” swoim samochodem. I ten nasz tercet Matuzalemów pomógł w odniesieniu zwycięstwa 1:0.
Bramkę zdobył Andrzej Buncol, przy pańskiej asyście.
Wie pan, to był też klucz do sukcesu reprezentacji Antka Piechniczka na MŚ w Hiszpanii. Do zdolnej młodzieży dołożył nas, stare wygi. „Tomek” wprawdzie na mundial 1982 r. już nie pojechał, ale byłem na nim ja, Andrzej Szarmach i Władek Żmuda.
Co się dzieje, że dziś nasza reprezentacja nie może się nawet zbliżyć do waszych sukcesów?
Mocno jej kibicuję i często się zastanawiam, czy brakuje bardziej charakteru, czy umiejętności. Tym najlepszym, z Lewandowskim na czele, pewnie nic nie brakuje, ale do wygrywania potrzebny jest zespół. Przecież oni mają wymarzone warunki do uprawiania sportu.
Utarła się teoria, że w waszych czasach, siermiężnego PRL-u sport był jedynym oknem na świat, drogą do dobrobytu. A teraz jest ich więcej. Zgadza się pan z tym?
Piłka musi być całym życiem, jeśli chcesz w niej dość do czegoś, a nie tylko zawodem. Czasem słyszę doniesienia, od których krew mi się gotuje w żyłach. Prezydent Puław ma iść do więzienia, bo nie zgodził się na zamknięcia boiska przed dziećmi. Boiska, z którego dzieci chciały korzystać o godz. 16, po szkole, a nie o północy. I komuś to przeszkadzało. No ludzie kochani! Gdzie my żyjemy?!
Kibicuje pan prezesowi PZPN-u Cezaremu Kuleszy, któremu jednak ostatnio nie udało się wejść do Komitetu Wykonawczego UEFA. Pan również próbował bezskutecznie.
Wie pan, czasem na układy nie ma rady. To nie jest takie łatwe. Kiedyś była jednak Jugosławia, a teraz ile państw z niej powstało?
Siedem: Bośnia i Hercegowina, Chorwacja, Czarnogóra, Kosowo, Macedonia, Serbia i Słowenia.
Widzi pan, wystarczy, że one się zmówią przeciw panu i już ma pan „pozamiatane”. Trzymam kciuki, żeby prezesowi Kuleszy udało się wygrać wybory w UEFA za dwa lata.
Czy król strzelców MŚ 1974 r. wychodzi jeszcze czasem na boisko, żeby pokopać z wnukami?
Oj, nie! W moim wieku już trzeba o siebie dbać! Kibicuję za to mojej Stali Mielec, żeby się utrzymała w Ekstraklasie, bo na razie jest pod kreską.
Przejdź na Polsatsport.pl