Magiera: Tajemnice pucharowej uczty
Finałowy turniej o Puchar Polski siatkarzy to jedna z tych imprez, której co roku nie mogę się doczekać. Tak jest mniej więcej od dwudziestu lat, w zasadzie to od momentu, w którym organizacją całego finałowego weekendu zajmuje się PLS, czyli od sezonu 2005/06, kiedy finałowy turniej rozegrany został na warszawskim Torwarze.

Wcześniej, kiedy organizacja finałów spoczywała na barkach klubów, też było fajnie, a każda taka rozgrywka miała swój niepowtarzalny klimat i urok – szczególnie te z czasów częstochowsko-kędzierzyńskiej „świętej wojny”, kto pamięta i był na turniejach w starej hali w Kędzierzynie-Koźlu albo w Wieluniu, to wie, o czym tu mowa.
ZOBACZ TAKŻE: 46:44! Rekordowy set i ogromne emocje w meczu polskiej ligi
Dziś żyjemy jednak w zupełnie innej siatkarskiej rzeczywistości, w innej skali, na każdym poziomie widowiska i elementów, które go tworzą, z rekordową frekwencją na pierwszym miejscu. Atmosfera, atmosfera i jeszcze raz atmosfera. To cała tajemnica sukcesu. W tym roku finałowy mecz obejrzało w hali 14157 widzów. To absolutny rekord frekwencji w Polsce na krajowych rozgrywkach. I tutaj mała adnotacja, ale niezwykle istotna. 14157 widzów nie mających w sobie złych emocji, ale potrafiących doskonale je wyrazić adekwatnie do panującej sytuacji.
Finałowe turnieje o Puchar Polski siatkarzy w latach, o których mowa na wstępie, odbywały się w Kielcach, Poznaniu, Bydgoszczy, Rzeszowie, Częstochowie, Zielonej Górze, Gdańsku, kilkukrotnie we Wrocławiu, miał gościć legendarny Spodek, ale ze względu na pandemię turniej odwołano, teraz gości w Krakowie, jeszcze podczas pandemicznych obostrzeń w hali przy Suchych Stawach, a ostatnio w Tauron Arenie. I kiedy po każdej kolejnej edycji wydaje się, że sufit został osiągnięty i lepiej być nie może, spotykamy się w kolejnym roku i okazuje się, że jednak może być jeszcze lepiej, a przebicie sufitu nie jest jakąś większą trudnością.
Co ciekawe, krajowe puchary cieszą się ogromną popularnością też w innych częściach Europy, nawet w miejscach, w których siatkówka jest mniej popularna, ale walka o krajowy puchar jest po prostu świętem siatkówki, na który zjeżdżają sympatycy dyscypliny nie tylko spośród zadeklarowanych fanów uczestniczących w nim drużyn. I tutaj pytanie: w czym tkwi ta pucharowa tajemnica popularności, bo przecież biorąc pod uwagę wzgląd sportowy, stawką tych rozgrywek jest w zasadzie wyłącznie prestiż, nie wszędzie bowiem fundowane są finansowe nagrody jak w Polsce?
We Włoszech wiadomo, bo od kilku lat na sportowych antenach Polsatu transmitujemy rywalizację w Copa Italia. Znakomity poziom, zainteresowanie, atmosfera, wszystko jak u nas - top.
Nasi zawodnicy, którzy mieli przyjemność występować w finałowych turniejach w Belgii czy Niemczach, opowiadają o niesamowitej atmosferze. To samo mówi trener Andrzej Kowal o pucharowych zmagań w Czechach, gdzie miał przyjemność prowadzić zespół z Czeskich Budziejowic. W Grecji w zależności od składu finału mamy wręcz manifestacje przynależności do klubowej społeczności. Podobnie jest w Portugalii, gdzie akurat – wzorem Grecji – kult tożsamości z klubowymi barwami jest na poziomie nieosiągalnym chyba nigdzie indziej w Europie.
Patrząc na to wszystko, aż się prosi, żeby to w skali europejskiej jakoś elegancko spuentować. Nie wiem, jakiś trzy-, czterodniowy turniej na koniec sezonu z udziałem tylko zdobywców krajowych pucharów, nie finalistów, nie uznaniowo zapraszanych drużyn, ale zdobywców pucharów. Osiem drużyn wrzuconych do jednego worka bez rozstawienia, losowanie ćwierćfinałów, później półfinały i wielki finał. Taki Puchar Zdobywców Pucharów będący zwieńczeniem klubowego sezonu w Europie z finansową nagrodą dla najlepszych od CEV. Chyba za bardzo się rozmarzyłem…
