Dawidowicz: Miałem ofertę z Legii. Ale nie chciałem wracać do Polski
Nie chciałem wracać do Polski. Chociaż miałem ofertę. Nie po to jednak wyjeżdżałem, żeby szybko się poddać. Podam przykład Kamila Glika. Też na początku mu nie szło, nie grał w Palermo, ale wszystko sobie wywalczył - powiedział w rozmowie z Polsatsport.pl obrońca VfL Bochum Paweł Dawidowicz.
Żałował Pan kiedyś transferu do Benfiki Lizbona?
Patrząc na to, jaki zrobiłem postęp, jak rozwinąłem się mentalnie, fizycznie i technicznie, to nie żałuję. A dlaczego mi się tam nie powiodło? Trener Rui Vitória miał inny plan i już.
Łatwa wymówka.
Ciężko przebić się do pierwszej drużyny zespołu, który w Portugalii wygrywa wszystko. Trochę łatwiej jest piłkarzom ofensywnym. Chociaż mojemu koledze, Victorowi Lindelöfowi, udało się wskoczyć do podstawowego składu. Miał szczęście, bo trzech innych obrońców było akurat kontuzjowanych. Mam jednak nadzieję, że o mnie też jeszcze będzie głośno.
Głośno jest o innym Pana koledze, Renato Sanchesie. Co Pan pomyślał, gdy w ćwierćfinale Euro 2016 pokonał Łukasza Fabiańskiego?
To historia, która zdarza się raz na tysiąc lat. Chłop, który grał z nami w rezerwach, poszedł przypadkiem do pierwszego zespołu, szybko strzelił bramkę i w ciągu pół roku wygrał mistrzostwo Portugalii, mistrzostwo Europy i na dodatek podpisał kontrakt z Bayernem Monachium. To najlepszy dowód, że marzenia się spełniają. Renato pokazał, że można.
Był kozakiem?
Nie, był normalnym zawodnikiem. Ale trafił na dobry moment i udało mu się. Na treningach bardzo często graliśmy w jednej drużynie. Rzadko rywalizowaliśmy. Dziś kontaktu nie mamy, ale cieszę się, że mu idzie.
Pan też przez moment był bardzo bliski pozostania w pierwszym zespole Benfiki. I przyszła nieszczęsna kontuzja…
Fajnie się czułem. I fizycznie, i psychicznie. Poznałem wszystkich kolegów, miałem dobry kontrakt z trenerem. Sądziłem, że to jest ten czas. Pytałem siebie: jeśli nie teraz, to kiedy? Przyszła jednak kontuzja, nie mogłem grać w sparingu i moja szansa przepadła. Wróciłem do rezerw…
Długo myślał Pan nad przeprowadzką do Bochum?
Wiadomo, jak to jest z wypożyczeniami. Każdy czeka do końca i liczy, że trafi mu się złoty strzał. Ja nie chciałem czekać. Widziałem wskazówki zegara, kartki kalendarza, które się zmieniają. Wszyscy grali, a ja czekałem i czekałem… W końcu zgłosiło się Bochum. Najpierw myślałem, że wstrzymam się, zobaczę co będzie. W końcu jednak ludzie, którym ufam, powiedzieli, abym spróbował. No to spróbowałem.
Miał Pan ofertę z Legii Warszawa?
Nie wiem.
No to miał Pan, czy nie?
Nie chciałem wracać do Polski. Nie po to wyjeżdżałem, żeby szybko się poddać. Podam przykład Kamila Glika. Też na początku mu nie szło, nie grał w Palermo. Ale przeczekał, zrobił krok w tył i się rozwinął. Walczył, walczył i co? Dziś jest w reprezentacji najlepszym środkowym obrońcą.
Ale mógł Pan wrócić?
Mogłem.
Do Legii?
Powiedzmy…
