Kołtoń ujawnia tajemnice biznesu Legii. Tuż przed licytacją...

Obecne trio właścicieli kupiło Legię od ITI za około 40 milionów złotych. Dziś 40-procent udziałów Leśnodorskiego i Wandzla wycenianych jest – wedle parametru zawartego w umowie Legia Holding – na co najmniej 70 milionów! Kto kogo wykupi na licytacji, która odbędzie się w najbliższych tygodniach? Co dalej ze 100-letnim klubem, który notuje hossę sportową i finansową? Poniżej tajemnice biznesu Legii!
Budżet skoczył ze 100 do 230 milionów złotych! Ale może spaść do 140 mln...
Obecnie trwa pat przed którym Mioduskiego – absolwenta Harvardu - miał zabezpieczać zapis, umożliwiający wykupienie udziałów Leśnodorskiego i Wandzla. Tylko Mioduski ma taki zapis w umowie. Tyle, że zaakceptował mechanizm obliczający wartość wykupu, zależny od budżetu klubu, a ten skoczył w latach zarządzania klubu przez Leśnodorskiego ze 100 milionów złotych aż na 230 milionów. Ba, sam „Leśny” głosi, że budżet mistrza Polski w 2017 roku sięgnie 250 milionów złotych! Stąd kwestia zastosowania mechanizmu wykupu – który przewiduje umowa założycielska Legia Holding Sp. z o.o. – została przez Mioduskiego, pomimo medialnych deklaracji, odłożona ad acta. Wedle tego mechanizmu 40-procentowy udział pary Leśnodorski-Wandzel wart jest obecnie co najmniej 70 milionów złotych.
Niewątpliwie budżet Legii nie zawsze będzie tak spektakularny. A przede wszystkim nie zawsze będzie tak dynamicznie rósł. Ba, może spadać. Mówi się, że gdyby Legia zagrała w sezonie 2017/2018 w Lidze Europy, a nie w Lidze Mistrzów, budżet może się zmniejszyć do 140-150 milionów złotych...
Przez cztery lata Leśnodorski rządził odważnie i skutecznie – z pomocą prężnego zespołu: Jakuba Szumielewicza (biznes i marketing), Rafała Wyszomierskiego, a potem Przemysława Tokarza (finanse), Michała Żewłakowa, Dominika Ebebenge, Radosława Kucharskiego i Jacka Mazurka (sfera sportowa) i wielu innych. „Leśny” miał niesamowite wyczucie w polityce kadrowej, jeśli chodzi o pierwszy zespół. Przyniosło to efekt sportowy, a co za tym idzie i finansowy. ITI została spłacona rok przed terminem zawartym w umowie!
Leśnodorski odpowiada w klubie za kluczowe decyzje sportowe. Nie było to po myśli Mioduskiego, który jeszcze w 2015 roku poszukiwał „dyrektora sportowego z prawdziwego zdarzenia”. Mało kto wie, iż ówczesnym kandydatem Mioduskiego na tą funkcję był obecny szkoleniowiec gdańskiej Lechii, Piotr Nowak. Nowak nawet przebywał trzy dni w Warszawie, ale rozmowy utknęły w martwym punkcie. Leśnodorski i Wandzel nie byli przekonani do tego pomysłu. Ufali Żewłakowowi i jego ludziom, jeśli chodzi o wyszukiwanie i rekomendowanie piłkarzy, a przede wszystkim liczyli na zmysł samego Leśnodorskiego. Wandzel w transferach jest stale konsultowany, ale istotne wsparcie przypisuje mu się jedynie w transakcji Michała Pazdana z Jagielloni Białystok.
Koncern ITI - odsprzedając Legię w styczniu 2014 roku - wcale nie był pewny, czy klub do niego nie wróci! Okazuje się, że była to umowa warunkowa. Oparta przede wszystkim na wzajemnym zaufaniu. Trio Mioduski-Leśnodorski-Wandzel nie było skazane na transakcję definitywną. Jednak zarządzało tak skutecznie, że do tej transakcji doszło. I od razu pojawiły się pytania, czy Legia nie została sprzedana poniżej ceny... To są jednak pytania czysto teoretyczne. Że biznes piłkarski jest trudny, przekonali ITI rządzący w ich imieniu Piotr Zygo, Leszek Miklas i Paweł Kosmala. Za sferę sportową odpowiadali wówczas wspominany Trzeciak i Marek Jóźwiak. Świadectwem nieudolnych rządów ITI stało się ujawnienie zadłużenia na gigantyczną sumę 270 milionów złotych, a także fakt „odstrzelenia” Roberta Lewandowskiego, który później stał się powodem do dumy Znicza Pruszków i Lecha Poznań, skąd wypromował się w wielki świat. Dług ostatecznie został zamieniony na kapitał zakładowy – wobec chęci sprzedaży Legii, ale „Lewy” już na zawsze zostanie symbolem tragicznych pomyłek ery ITI. Nieudolne były również próby dyskredytowania środowiska kibicowskiego, do czego wykorzystywano media i zaprzyjaźnionych polityków.
Ludzie rządzący z ramienia ITI - jak Mirosław Trzeciak - spowodowali gigantyczny dług i straty wizerunkowe. Już zawsze Robert Lewandowski będzie powodem do dumy Lecha Poznań...
Paulo Bento czy „Staszek” - konflikt zaczyna się na dobre...
Problem z kibicami może wracać, choć procent wypełnienia stadionu zdecydowanie wzrasta. I pokazuje, że w Warszawie zapanowała moda na Legię. I to wśród nowych kibiców zasilających sektor ultrasów, jak i wśród „białych kołnierzyków”, którzy kupują miejsca na lożach i najchętniej oglądają mecze ze szklaneczką wina w ręku.
W budżecie za ten rok zysk operacyjny – w języku ekonomicznym EBITDA - Legii potencjalnie sięgnie gigantycznej sumy 100 milionów złotych! To pokazuje, że na piłce nożnej – nawet tej realizowanej z rozmachem – można sporo zarobić! Cztery lata Legii - z Leśnodorskim jako prezesem - to trzy tytuły mistrza Polski, wicemistrzostwo, dwa razy Puchar Polski, cztery starty jesienią w Europie – z tego raz wygranie grupy Ligi Europy, a teraz Liga Mistrzów, z której Legia awansowała do 1/16 Ligi Europy. To zapis pasma sukcesów, które powinno zamknąć wszelką dyskusję wokół „Leśnego” na lata. Tyle, że liczba problemów z kibicami oraz – co tu ukrywać – konfrontacyjny kurs na linii Leśnodorski-Mioduski, panujący od kilkunastu miesięcy, doprowadził do obecnego pata.
Faktem, że „Leśny” sprzyjał ultrasom, zadawał się ze „Staruchem”, popierał kpiny z UEFA, nie przejmował się kolejnymi karami finansowymi, a nawet zamykaniem stadionu. Aż przyszedł „czarny dzień” w historii Legii. W czasie pierwszego meczu w Champions League - po 20 latach na polskich stadionach - doszło do bójki w sektorze Borussii, a klub wydał oświadczenie, że fani skandowali „Nutte”, a nie „Jude” („Dziwka” a nie „Żyd”). To było apogeum, po którym nawet sam Leśnodorski zrozumiał, że droga pobłażania prowadzi na manowce. Zamknięcie stadionu Legii na „mecz stulecia” z Realem Madryt, jedenastokrotnym zwycięzcą Pucharu Europy, to było coś niesłychanego, co już nigdy nie powinno się powtórzyć.
Spotkanie Legia – Borussia stało się pretekstem dla Mioduskiego, który przeszedł do ofensywy i zaczął publicznie atakować Leśnodorskiego. Jednak w rzeczywistości konflikt między właścicielami narastał, a do pierwszego poważnego tarcia doszło już jesienią 2015 roku, gdy Legia postanowiła rozstać się z Henningiem Bergiem. Mioduski forsował wówczas Paulo Bento, którego poznał na Lazurowym Wybrzeżu. Leśnodorski i Wandzel byli przekonani, że Portugalczyk – ze względów mentalnych – zderzy się w Polsce ze ścianą. Woleli Rosjanina Stanisława Czerczesowa, poleconego przez Mariusza Piekarskiego i wielu byłych legionistów. Decyzja musiała zapaść błyskawicznie. Czerczesow nie przyszedł dla pieniędzy. Wcześniej zarabiał nieosiągalne w Polsce wynagrodzenie w Dynamie Moskwa i otrzymał bodaj 4 miliony euro odprawy z tego klubu! Leśnodorski zagrał va banque, z czego Mioduski był mocno niezadowolony - dla niego „Staszek” to był przedstawiciel „starej szkoły”, a nie „zachodniego myślenia”. Dla Leśnodorskiego i Wandzla Rosjanin był szansą na tytuł w roku stulecia.
Ciąg dalszy na kolejnej stronie...
Przejdź na Polsatsport.pl