Janowicz: Nie ma znaczenia, gdzie zostaną rozrzucone moje prochy

Tenis
Janowicz: Nie ma znaczenia, gdzie zostaną rozrzucone moje prochy
fot.PAP/Newscom

Australijscy fani tenisa w zdecydowanej większości kochają mistrzów łagodnych niczym baranek. Nie przepadają za charakternymi, krnąbrnymi zawodnikami, którzy nazywają rzeczy po imieniu. Na szczęście w morzu politycznie poprawnych dżentelmenów pływa jeszcze jegomość, który zwie się Gunter Bresnik. Austriak ma słabość do ludzi obdarzonych twórczym szaleństwem.

 

Michal Novotny to jeden z najlepszych fizjoterapeutów w świecie tenisa. Przed laty troszczył się o ciało Rogera Federera i Rafy Nadala. Teraz Novotny ma własną klinikę na Teneryfie. Zimą odwiedziłeś Michala nosząc się z zamiarem treningów na wyspie czy wybrałeś się na Teneryfę, aby gruntownie obejrzeć kolano?

 

Na Teneryfie przebywałem na zgrupowaniu. Taki obóz przed sezonem… Wyprawa miała również na celu podjęcie współpracy z Gunterem Bresnikiem, aktualnym trenerem Dominica Thiema. Cieszę się, że nawiązałem współpracę z Gunterem. Wiadomo, że teraz jedynym problemem będzie  logistyka, bo Gunter będzie podróżował z Dominiciem, a mój aktualny ranking nie pozwala mi na grę w turniejach, w których grałem jeszcze półtora roku temu. Będziemy musieli pochylić się nad tematem i zastanowić się nad tym jak to rozwiązać. Prawdopodobnie po występie w Australian Open, pojadę na tydzień do Wiednia, żeby potrenować przed turniejem ATP 250 w Sofii.

 

Zdecydowałeś się na Guntera Bresnika, bo Austriak prowadził takich gości jak Henri Leconte, Amos Mansdorf, Boris Becker, Patrick McEnroe, Stefan Koubek…?

 

… czy Marat Safin. Na pewno nie patrzyłem na dorobek zawodowy Guntera ani pod kątem tego kogo on trenował. Po prostu bardziej…

 

… Odpowiada tobie jego osobowość?

 

Kiedyś porozmawialiśmy sobie dłużej, bodajże półtora roku temu. Zawsze mieliśmy dobry kontakt. Ilekroć widywaliśmy się na turniejach, zawsze znaleźliśmy moment, aby porozmawiać. I tak dobrnęliśmy do punktu, że współpracujemy.

 

Rozmawiasz z Gunterem po niemiecku czy po angielsku?

 

Jasne, że po angielsku. Mój niemiecki nie istnieje. Na całe szczęście…

 

Podobnie jak mój. To jeszcze nie powód, aby podcinać sobie żyły. Czy to prawda, że swego czasu urodził się pomysł, abyś nawiązał współpracę z Darrenem Cahillem, byłym trenerem Lleytona Hewitta i Andre Agassiego?

 

Darren pomagał mi przez krótki okres czasu na wybranych turniejach. Nigdy nie doszło do rozmowy, w której osią byłby temat jego pracy w roli mojego trenera prowadzącego. Chodziło mi o to, aby znaleźć kogoś na stałe, a Darren pomagał mi przez kilka miesięcy, ale przede wszystkim musiał skupić się na swoim głównym zajęciu, czyli komentowaniu tenisa w telewizji.  

 

W czasach, gdy funkcjonował jeszcze program Adidasa, z rad Cahilla skorzystał m.in. Andy Murray, któremu Darren zasugerował, aby nawiązał współpracę z Ivanem Lendlem.

 

Zgadza się. Nie ma co ukrywać – Darren ma pojęcie o tenisie.

 

Bynajmniej nie tylko dlatego, że ma bazę w Stanach. Australijczyk wyjątkowo czysto uderza piłkę.

 

Tak, to prawda. Darren potrafi czyściutko uderzyć piłkę.

 

A skąd pojawił się pomysł, aby zagrać z „Matką” w Melbourne Park? Dawno temu dogadaliście się z Marcinem Matkowskim?

 

Nie. Zupełnie przypadkowo. Ja nie szukałem zbyt intensywnie partnera do debla. Wpisałem się na listę zawodników, którzy teoretycznie szukają kogoś do gry, ale nie wydzwaniałem po zawodnikach i nie indagowałem ich w tej kwestii. „Matka” coś szepnął, że nie udało mu się znaleźć partnera na stałe. Kiedy to się urodziło? Jeszcze podczas mojego pobytu w Auckland. (Jerzy rozpoczął sezon od występu w turnieju ASB Classic w Nowej Zelandii)

 

Jerzyk, pojechałeś na igrzyska olimpijskie do Rio de Janeiro, mając raptem rozegrane dwa mecze w singlu: z Johnem Isnerem w Melbourne i Lucą Vannim podczas challengera w hiszpańskiej Segovii. W Brazylii zagrałeś świetny, ciasny mecz z fachowcem od serve & volley – Gillesem Mullerem (12-10 w tiebreaku w trzecim secie). Obudziła się wówczas w tobie nadzieja, że będzie dobrze? Mało kto potrafi po półrocznej przerwie stoczyć tak wyrównany pojedynek z bardzo solidnym tenisistą jakim jest Gilles Muller…

 

Statystycznie jest potwierdzone, że jeżeli odpoczywasz od tenisa przez sześć miesięcy, to powrót do pełnej palety barw zabiera pół roku. Tak długo wraca się do tenisa na pełnych obrotach... Jedyną osobą, która zaprzeczyła tej regule był Rafa Nadal, który wrócił do gry po kontuzji i wygrał Wimbledon. W zdecydowanej większości przypadków zawodnicy mają problem z powrotem do normalnej dyspozycji. Tym bardziej dotyczy to mojej osoby… Zawsze miałem problemy z powrotem na kort. Jak nie choroby, to przewlekłe kontuzje utrudniały mi wznowienie gry. Nie ma co owijać w bawełnę: mój powrót do normalnej formy jeszcze troszeczkę potrwa. We wrześniu ubiegłego roku wygrałem mocno obsadzony challenger w Genui. W finale pokonałem Hiszpana Nicolasa Almagro. To zwycięstwo pokazało, że jestem w stanie wrócić na właściwe tory, ale potrzebuję czasu. Ja nie potrafię grać swojego najlepszego tenisa bez większego ogrania. Zwyczajnie muszę się ograć... Żadne trenowanie, nawet po kilkanaście godzin dziennie, nic nie pomoże w tej kwestii.  

 

Zrozumiałe. Musisz czuć mecz i wejść w rytm pojedynków o stawkę. Jerzyk, a czy są takie chwile kiedy masz dosyć tenisa? Bywają takie dni kiedy nie chcesz trenować i nie masz siły, aby myśleć o tenisie?

 

Nie tyle nie chcę trenować, ale to naturalna kolej rzeczy, że czasami przychodzi moment zwątpienia. Tym bardziej, że moje problemy z kolanem ciągnęły się od US Open’2015, a zatem doskwierały mi od dłuższego czasu. Wiadomo, że jeżeli ciało fizycznie troszeczkę nie domaga, to odczuwa się dyskomfort, który przeszkadza w regularnej grze w tenisa. Wówczas pojawia się element zwątpienia. To uczucie towarzyszyło mi w sezonie 2016. Styczeń, luty, marzec, kwiecień, początek maja i ani widoków na poprawę. Przez cztery, a właściwie przez pięć miesięcy, moje kolano w ogóle się nie leczyło. Były podejmowane różne kroki, żeby je naprawić, a kolano nie chciało się reperować. Aż tu nagle, po czterech – pięciu miesiącach, tak naprawdę znikąd, kolano zaczęło się regenerować. To dowodzi, że czasami ludzkie ciało nie jest dla nas zrozumiałe i stanowi prawdziwą tajemnicę. Skoro po czterech, pięciu miesiącach wyczekiwania pojawiła się nutka nadziei, należało podjąć wyzwanie. Cieszę się, że udało się wrócić do touru.

 

A czy była taka diagnoza, że mógłbyś nie wrócić do zawodowego tenisa?

 

Tak, była taka diagnoza. Kolano jest taką częścią ciała, która jest nam niezbędna, aby grać w tenisa... I wiemy doskonale, że przeważnie kolano regeneruje się i leczy dość długo. Miejsce, które miałem uszkodzone, nie jest jakoś szczególnie unerwione i ukrwione, co potęgowało mój problem. Miałem zerwany przyczep rzepki na odcinku około 12 milimetrów, a więc jest to ponad połowa tego co posiadałem w kolanie. Można sobie zatem wyobrazić dramat jaki się rozegrał. Operacyjnie można było temu zaradzić, ale…

 

… Istniało potężne ryzyko?

 

Ryzyko istniało i to gigantyczne. Polegało ono na tym, że jeśli  lekarze nie wykonają operacji perfekcyjnie, to mogę pożegnać się z tenisem. A taki zabieg trzeba zrobić ze 100% pewnością i gwarancją skuteczności. Bez marginesu na błąd.

 

Spory stres, bo podejrzewam, że nie ma śmiałków, którzy zagwarantują 100% sukcesu podczas operacji. Powędrujmy w milsze rewiry aniżeli kolano… Skąd pomysł na występ na Kooyongu? Lubisz takie sentymentalne miejsca?

 

Szczerze mówiąc, był to absolutny przypadek. Przyszedłem do Melbourne Park na swój trening tenisowy, gdy zagadnął mnie jeden człowiek z biura, w którym rezerwuje się korty. Przekazał mi, że poszukuje mnie dyrektor turnieju pokazowego na Kooyongu. Rozmowa miała krótki przebieg. Dyrektor turnieju spytał mnie czy chcę zagrać mecz za trzy godziny. Umówiliśmy się na dwa dni gry i tyle. Tak się ten temat urodził.

 

Więcej na kolejnej stronie.

Tomasz Lorek, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie