Od Cupiała przez kiboli do Brzęczka, czyli dolny bieg Wisły

Nie jest to dobry rok dla wielkich polskich rzek i klubów. Katastrofa ekologiczna na Odrze, a osierocona przez Bogusława Cupiała Wisła Kraków - od lat dobijana przez część swoich kiboli - nie dość, że spadła z Ekstraklasy, to jej bieg w Fortuna I lidze też został wstrzymany.
Wirtualny Vanna z Kambodży
Te poszukiwania nowego właściciela stały się już obiektem drwin kibiców innych klubów i tematem memów. W pewnym momencie ogłoszono bowiem, że klub z Reymonta przejmuje biznesmen z egzotycznej Kambodży, domniemany członek tamtejszej rodziny królewskiej (ale nikt go tam nie znał) Vanna Ly, który przy wsparciu Szweda Matsa Hartlinga (miał biuro w Londynie w... sklepiku z cygarami) oraz Adama Pietrowskiego, miał zainwestować w Wisłę 130 mln zł. Vanna chwalił się między innymi znajomością z... Janem Pawłem II, ale kiedy przyszło do finalizowania negocjacji i wyłożenia pieniędzy - przepadł jak kamień w wodę.
Rzekomo przeszkodził mu zawał serca. Po tym zdarzeniu na dwa lata zniknął. We wrześniu 2020 roku pojawiły się informacje, że odnalazł się w Turcji jako domniemany przedsiębiorca budowlany i zamierzał kupić w tym kraju klub Goztepe. Skończyło się podobnie jak w Krakowie, a poczynania Vanny wyglądają jakby żywcem ściągnięte z filmu "Konsul", z Piotrem Fronczewskim, którego bohater naciągał naiwne osoby i instytucje na pieniądze, podając się za kogoś innego.
Tercet ratuje Wisłę
Było wesoło, było smutno - tragifarsa. Wisła chyliła się ku upadkowi, miała ogromne długi, zalegała pieniądze nie tylko zewnętrznym wierzycielom, ale także piłkarzom i pracownikom klubu. Wiśle groziło bankructwo. Wtedy na ratunek Białej Gwieździe ruszyło trio, którego motorem był emocjonalnie związany z Wisłą jej były zawodnik Jakub Błaszczykowski (wcześniej pożyczał nawet klubowi pieniądze w krytycznych sytuacjach), a dołączyli do niego Jarosław Królewski i Tomasz Jażdżyński.
Doraźnie uratowali oni Wisłę przed upadkiem, są bardzo zaangażowani, ale ich prywatny majątek nie pozwala na większe inwestycje i docelowe utrzymywanie klubu, więc przede wszystkim szukali nowych inwestorów i sposób na finansowanie Białej Gwiazdy, ale nie jest to łatwe. Rok 2022 jest czarnym rokiem dla Białej Gwiazdy i przynosi kolejne rozczarowania, klęski i dymisje.
Misja straceńca
W lutym tego roku trenerem Wisły został były selekcjoner Jerzy Brzęczek, prywatnie wujek i mentor Jakuba Błaszczykowskiego. Swoim doświadczeniem, nazwiskiem i charyzmą miał ratować drużynę. Przejął ją w bardzo trudnym momencie, gdy była na trzynastym miejscu w tabeli, z jednym punktem przewagi nad strefą spadkową, ale z wyraźną tendencją opadającą, po dwóch lutowych porażkach z Rakowem i Stalą Mielec.
Była to misja straceńca i raczej niewykonalna, bo Wisła była w dużym kryzysie sportowym, mentalnym i finansowym i ostatecznie spadła z Ekstraklasy. Po spadku, w lipcu tego roku, po dwóch latach pracy w roli prezesa Wisły, z funkcji tej zrezygnował Dawid Błaszczykowski, brat Jakuba, a wraz z nim wiceprezes Maciej Bałaziński.
Kolejne dymisje w Wiśle
Nowym prezesem został Władysław Nowak, współwłaściciel firmy Nowak-Mosty, która od lat jest sponsorem Wisły, a Nowak posiada od niedawna 3,75 procent akcji piłkarskiej spółki. Brzęczek nie chował głowy w piasek i podjął się trudnej roli poprowadzenia zespołu w Fortuna I lidze i zapewnienia mu powrotu do Ekstraklasy w sytuacji, gdy drużynę opuściło wielu podstawowych i doświadczonych piłkarzy, bo byli za drodzy na drugi poziom rozgrywkowy, a poza tym klub musiał zarobić pieniądze na transferach kilku piłkarzy, by przetrwać finansowo.
Wiślakom udało się ściągnąć kilku piłkarzy z nazwiskiem, ale niemających obecnie mocnej pozycji na rynku - Michał Żyro, Igor Łasicki, Vullnet Basha. Początek był nawet niezły, bo Wisła wygrała kilka meczów, była w pierwszej trójce, ale później przyszła zadyszka. Przemeblowany zespół od sierpnia nie mógł wygrać meczu i 3 października Brzęczek postanowił podać się do dymisji, gdy Wisła była na ósmym miejscu.
Widmo drugiej ligi nad Wisłą
W dwunastu meczach pod wodzą Brzęczka w I lidze Wisła zdobyła 17 punktów, strata do miejsc dających awans do Ekstraklasy poprzez baraże była minimalna, do tych bezpośrednio premiowanych awansem także, ale chyba były selekcjoner był już zmęczony presją, trudnymi warunkami pracy. Sytuacja Wisły nie rokuje niczego dobrego i można sobie tylko zepsuć nazwisko i pozycję. A w przypadku bardzo prawdopodobnych kolejnych porażek zaufanie i opinia o Brzęczku byłyby coraz gorsze.
Brzęczek, odchodząc z Wisły, tak naprawdę być może uniknął zagrożenia tym, że będzie trenerem, na którego spadnie odium... degradacji zasłużonego klubu do trzeciej klasy rozgrywkowej. Tak, dokładnie tak. Jeśli w najbliższych miesiącach nie znajdzie się poważny inwestor, który przejmie Wisłę, dokona znaczących wzmocnień, to klub może stoczyć się do drugiej ligi. Drużynę po Brzęczku przejął jego asystent Radosław Sobolewski i w debiucie zremisował z ŁKS 2:2. Przewaga nad miejscem zagrożonym spadkiem wynosiła przed bieżącą kolejką ledwie siedem punktów.
Brzęczek wsadzony na konia przez Kubę
W momencie zatrudnienia Brzęczka w Krakowie korzyść miała być obopólna. Kuba Błaszczykowski zatrudniając wujka, jako byłego selekcjonera, zapewniał klubowi szkoleniowca z wysokiej półki, trudno było o lepszego ratownika w tym trudnym momencie. Z kolei były kapitan srebrnej drużyny z igrzysk w Barcelonie dostawał szansę, by - utrzymując pogrążoną w kryzysie Wisłę w Ekstraklasie - pokazać, że jest trenerem wysokiej klasy i został skrzywdzony przez PZPN nagłym zwolnieniem na pół roku przed Euro 2021.
Tyle tylko, że - w mojej ocenie - Błaszczykowski wyświadczył "Wujowi" niedźwiedzią przysługę, a w zasadzie, nieświadomie, wsadził go na konia. Brzęczek i każdy inny trener, miał takie szanse na sukces z rozsypującą się Wisłą, jak Victoria Pilzno z Bayernem Monachium, a Haiti z Polską na mundialu 1974. "Błaszczu" chciał pomóc sobie i pomóc "Brzękowi" odbudować wizerunek, a w praktyce zawiesił mu kamień na szyi i pociągnął w otchłań.
Brzęczek w ostatnich latach dwa razy było ofiarą. Teraz w dołującej Wiśle i wcześniej w PZPN. Po tym jak pewnie wywalczył awans do finałów mistrzostw Europy 2020 i utrzymał reprezentację Polski w dywizji A Ligi Narodów, niespodziewanie na pół roku przed tym wielkim turniejem został zwolniony i zastąpił go nieszczęsny Paulo Sousa.
Podwójny pech Brzęczka
Brzęczek miał w kadrze pecha podwójnego, bo raz, że nie miał zaufania wśród ludzi rządzących PZPN i nie pozwolono mu dokończyć dzieła, powalczyć w finałach Euro, to wcześniej wyraźnie w swojej pracy nie miał wsparcia od Roberta Lewandowskiego. I nie chodzi tylko o słynne osiem sekund milczenia w wywiadzie telewizyjnym po pytaniu o taktykę na mecz, ale ogólnie o podejście kapitana kadry do niektórych meczów i treningów, a także o atmosferę i otoczkę w szatni i za kulisami, którą wytwarzał wokół selekcjonera. I nie był to pierwszy taki przypadek, bo "Lewy" też chłodno odnosił się do Waldemara Fornalika, gdy ten był selekcjonerem i w końcowej fazie również do trenera Bayernu Juliana Nagelsmanna.
Kariera trenerska Brzęczka jest poniekąd takim papierkiem lakmusowym klubów, federacji, w których pracuje. Trudno mu było osiągnąć coś z GKS Katowice, miał pecha, że trafił do klubu, który od śmierci swojego wielkiego guru Mariana "Magnata" Dziurowicza nie ma siły sportowej i finansowej, nieskutecznie próbuje wrócić do piłkarskiej elity. GKS bez Dziurowicza ma się tak samo, jak Wisła po odejściu Cupiała.
Kiedy jednak Brzęczek dostaje dobre warunki do pracy, może spokojnie budować zespół, to efekty są pozytywne. Tak było w Płocku, gdy przeciętną Wisłę wyciągnął do pozycji czołowego zespołu Ekstraklasy i w efekcie Zbigniew Boniek zaproponował mu objęcie reprezentacji Polski. W kadrze znów miał szansę na wybicie się. Szkoda tylko, że Zibi nie zaufał mu do końca i nie pozwolił dokończyć tej misji i nie wsparł go w przeciąganiu liny z Lewandowskim o to, kto ma rządzić reprezentacją Polski. Wypadałoby, żeby jednak to trener decydował.
Brzęczek został w szatni sam
Gdy Brzęczek na początku mógł mozolnie odbudowywać reprezentację Polski - po klęsce na mundialu 2018 w Rosji za końcowej kadencji Adama Nawałki - to szło mu to nie błyskotliwie, ale przyzwoicie i w eliminacjach Euro i w Lidze Narodów. Na miarę możliwości. Zespół tracił mało goli, pokonywał europejskich średniaków, przegrywał lub remisował z potentatami. Mógł w finałach Euro wykonać krok do przodu, ale potrzebne było wsparcie Lewandowskiego, a tego nie było. Gdyby kontuzje nie wyeliminowały Błaszczykowskiego, to może by się udało, a tak Brzęczek został w szatni niemal sam.
Teraz odejście Brzęczka z Wisły można traktować jako ucieczkę z tonącego okrętu, bo kapitan powinien jako ostatni opuszczać pokład, ale można też spuentować, że u trenera prawidłowo zafunkcjonował instynkt samozachowawczy. W Wiśle od lat dzieje się fatalnie, przeciekająca krypa na chwilę na słowo honoru została załatana rzepami, ale wciąż mocno przecieka. Brzęczek zdawał sobie sprawę, że za chwilę w klubie sytuacja może być jeszcze gorsza. A on próbował w tym rozgardiaszu dzielnie być jednocześnie trenerem, dyrektorem sportowym i skautem. Trochę za dużo obowiązków jak na małego słonia.
Jakby mało było kłopotów sportowych i finansowych, to na dodatek w ostatnich dniach doszło do małej wojny domowej i kłótni pomiędzy trzema osobami, które Wisłę ratowały z wielkiej opresji. Okazało się, że w budżecie klubu pojawiła się dziura budżetowa, wynosząca około 10 milionów złotych i nie jest to zaskoczeniem w sytuacji, gdy Wisła nie pozyskała sponsora strategicznego, czy głównego możnego właściciela, a straciła wpływy, które były jej przywilejem w Ekstraklasie.
Konflikt wśród właścicieli
Kilka dni temu na Reymonta wybuchła bomba, bo z członkostwa w radzie nadzorczej klubu zrezygnował Jarosław Królewski, jeden z tercetu ratowników Wisły. Doszło bowiem do konfliktu, różnicy zdań, pomiędzy osobami zarządzającymi obecnie krakowskim klubem. Prezes Nowak uświadomił właścicielom klubu, że dziura w budżecie zbliża się do dziesięciu milionów złotych i transfery czołowych piłkarzy nie są w stanie jej pokryć. Powstał pomysł, by spółkę dokapitalizować, ale to było zarzewiem konfliktu wśród właścicieli Wisły.
Jeden ze współwłaścicieli, Tomasz Jażdżyński, odmówił bowiem podpisania dokumentu z ustaleniami w sprawie dofinansowania klubu. Podobno żądał doprecyzowania szczegółów. Wewnątrz doszło do konfliktu i w efekcie Królewski miał zrezygnować z funkcji członka i wiceprzewodniczącego rady nadzorczej Wisły. Sytuacja Wisły staje się więc coraz bardziej podbramkowa.
Na dziś sytuacja wygląda tak, że Jakub Błaszczykowski, Tomasz Jażdżyński i Jarosław Królewski mają po 26,84 proc. akcji Wisły Kraków, a Władysław Nowak, Adam Adamczyk i Adam Łanoszka po 3,75 proc. Pozostałe 8,23 proc. jest w posiadaniu kibiców Wisły. Szanse na to, że te udziały wkrótce wykupi nowy Cupiał, albo polski Abramowicz, są na razie mocno umiarkowane.
Królewski i Błaszczykowski są podobno gotowi sprzedać swoje akcje nowemu właścicielowi (lub właścicielom) Wisły za ledwie 7,5 tysiąca złotych, czyli kwotę, za jaką je kupili, plus uzyskać zwrot pożyczek na rzecz klubu. Nie zgadza się jednak na to Jażdżyński i sytuacja staje się patowa. Brzęczek musiał wiedzieć, że tak może się stać i miał rację, że zakończył współpracę. Przydałaby mu się znów posada i możliwość pracy w normalnych warunkach.
Kwiecień uratuje Wisłę?
W ostatnich dniach pojawiła się w Krakowie plotka, że na ratunek Wiśle ma podążyć krakowski biznesmen Wojciech Kwiecień, znany z tego, że z osiedlowego klubu Wieczysta Kraków buduje mocną ekipę, która co roku awansuje i ma się zatrzymać w Ekstraklasie. Grają w Wieczystej Sławomir Peszko, Radosław Majewski, czy Thibault Moulin, a do niedawna trenerem był Franciszek Smuda, którego zastąpił Dariusz Marzec.
Kwiecień, właściciel sieci aptek, już kilkakrotnie pomagał Wiśle - której od wielu lat jest wielkim kibicem - finansowo jako sponsor, przymierzał się też do wykupienia akcji klubu, ale nigdy nie doszło do porozumienia. Wydaje się, że jego zasoby mogą być trochę za małe, by samodzielnie finansować tak duży projekt jak Wisła Kraków. W 2019 roku miał deklarować, że jest w stanie wykładać na Białą Gwiazdę 4 miliony złotych rocznie, ale do porozumienia nie doszło.
Taki stan rzeczy zdają się potwierdzać słowa samego Kwietnia, który podobno w ostatnich dniach zadeklarował, że zgodziłby się zostać współwłaścicielem Wisły, ale w kooperacji z innym poważnym inwestorem. Tu jednak pojawiają się problemy. Po pierwsze takiego konkretnego inwestora na dzisiaj nie ma, po drugie bardzo trudne jest do pogodzenia wspólne zarządzanie klubem przez dwóch poważnych właścicieli.
Na razie trzeba wygrać w Niecieczy
Od tego, jak wszystkie te przepychanki i negocjacje się zakończą, zależy przyszłość Wisły Kraków. Jaka ona będzie, tego nie wiedzą nawet wróżki z krakowskiego Rynku. Jeśli do końca roku uda się znaleźć jakieś sensowne rozwiązanie, to sytuację będzie można jeszcze opanować. W przeciwnym wypadku na wiosnę może być z Białą Gwiazdą źle i może ona podzielić wcześniejszy los innych wielkich firm - Ruchu Chorzów czy Widzewa Łódź, które na lata wylądowały w niskich klasach rozgrywkowych i mozolnie wracały do elity.
Dziś kibicom Wisły muszą wystarczyć wspomnienia wspaniałej Wisły Lenczyka z Iwanem, Nawałką, Kapką, Kmiecikiem, która grała w ćwierćfinale Pucharu Mistrzów i była blisko awansu do półfinału, wspomnienia mistrzowskiej ery Cupiała, gdy Biała Gwiazda dominowała w Polsce i ogrywała Barcelonę, Parmę i Schalke. Tymczasem w sobotę trzeba zejść na ziemię. Wiślacy grają trudny wyjazdowy mecz w Niecieczy z Bruk-Betem Termaliką i muszą szukać punktów, by widmo spadku do II ligi nie stało się coraz bardziej realne.
Przejdź na Polsatsport.pl