Santos bez polskiego asystenta. Beenhakker miał wielu! "Jak filmowy casting"

Santos bez polskiego asystenta. Beenhakker miał wielu! "Jak filmowy casting"
fot. PAP
Santos bez polskiego asystenta. Beenhakker miał wielu! "Jak filmowy casting"

Na trzy tygodnie przed meczem z Czechami selekcjoner reprezentacji Polski Fernando Santos nadal nie ma w sztabie polskiego asystenta. Poprzedni wielki zagraniczny selekcjoner Leo Beenhakker miał wielu polskich asystentów. - Na nasz wniosek Beenhakker robił casting, na wzór tego filmowego. Selekcjonował z grupy dwukrotnie większej niż ta, która ostatecznie została wybrana – powiedział w rozmowie z Polsatsport.pl ówczesny prezes PZPN-u Michał Listkiewicz.


Nie jest tajemnicą, że miał pan z Beenhakkerem świetny kontakt i potrafiliście rozmawiać w cztery oczy, bez świadków. To pewnie pomogło w budowie zaufania?


Oczywiście. Zawsze starałem się w ten sposób postępować. Uważam, że im bardziej się skróci dystans, tym lepszą atmosferę można stworzyć. Dlatego nasza współpraca przebiegała bezkonfliktowo. Ja zresztą nigdy nie byłem prezesem za zamkniętymi drzwiami. Nie tylko w stosunku do trenerów, wobec wszystkich. Czasem ktoś przyjeżdżał z klubiku w nieważnej sprawie, ale jak miałem tylko chwilę, to zawsze mówiłem: "Dobra, mam pięć minut. Zapraszam".


W budowie relacji z Beenhakkerem na pewno pomogły moje zdolności językowe, fakt, że z angielskim radzę sobie nie najgorzej. Pomagało też to, że ja go obwąchałem wcześniej.


Co pan ma na myśli?


Pierwsze nasze spotkania następowały, zanim zapadł wstępny choćby wybór Leo na selekcjonera. Siedzieliśmy w Hamburgu na herbatce, w kawiarence nad wodą i normalnie rozmawialiśmy. O życiu i o piłce. Wówczas wytworzyła się między nami dobra chemia. Podobnie zresztą było z Jurkiem Engelem i Pawłem Janasem, podczas których kadencji byłem nieco młodszy, więc czasami uczestniczyłem w treningu, z zawodnikami pokopałem sobie piłkę, wspólnie rozgrzewaliśmy się. Z Pawłem przyjaźń była tak wielka, że znały się nawet nasze rodziny, odwiedzaliśmy się w domach. Z Leo również starałem się stworzyć taką więź, żeby czuł, że ma we mnie nie tylko przełożonego, ale i przyjaciela.


Prezes Cezary Kulesza na razie nie włada angielskim na tyle dobrze, by bez tłumacza komunikować się z Fernando Santosem. Zarząd PZPN, w roli łącznika, desygnował do kadry szefa Pomorskiego ZPN-u – Radosława Michalskiego. Michalski z kolei publicznie ogłosił, że w sztabie nie będzie Grzegorza Mielcarskiego, na którego obecności zależy Fernando Santosowi, który prowadził go w FC Porto i AEK Ateny. Powstał lekki zgrzyt. Uważa pan, że rola łącznika, którego niektórzy nazywają uchem prezesa, sprawdzi się w tym układzie?


Na pewno za Radkiem Michalskim przemawia jego dorobek piłkarski. To był nietuzinkowy piłkarz, zawodnik czołowych klubów, zaliczył karierę międzynarodową. Od strony znajomości boiska trudno znaleźć lepszego kandydata. Wcześniej w tej roli był Marek Koźmiński, ale w nowym składzie zarządu Radek jest na pewno najlepszym kandydatem.


Czy w ogóle potrzebna jest taka funkcja? Myślę, że niekoniecznie. Nie ma ważniejszej rzeczy dla PZPN-u niż pierwsza reprezentacja. To za nią związek jest oceniany i rozliczany. Ona budzi największe emocje. Może związek być przebogaty, mieć wspaniałe systemy szkoleniowe, rozwijać piłkę dzieci, kobiet i Bóg wie co, natomiast jeśli pierwsza reprezentacja nie będzie miała wyników, to kibice będą grillować PZPN. Ja to przecież przerabiałem na własnej skórze. Największy wpływ prezesa związku na losy kadry to właśnie wybór selekcjonera. Prezes też osobiście, raz na dwa tygodnie, powinien wypić kawę z trenerem kadry narodowej. Tak jak ja to robiłem z Beenhakkerem. Tym bardziej, że Santos mieszka w Polsce. Identycznie było z Leo. Natomiast język nie jest aż tak wielką przeszkodą. Jest przecież Kuba Kwiatkowski, który jest znakomitym łącznikiem jako menedżer reprezentacji. To człowiek bardzo kontaktowy i doświadczony. Wybitni politycy również rozmawiają przez tłumaczy i nic się złego nie dzieje.


Uważam, że prezes powinien raz na dwa tygodnie, czy raz na tydzień spotykać się z selekcjonerem. Ja takie regularne kontakty miałem z Jurkiem Engelem, Pawłem Janasem, ze Zbyszkiem Bońkiem przez tę krótką jego kadencję, a także z Leo Beenhakkerem. Podobnie zresztą było z trenerami młodzieżowymi. Drzwi do mojego gabinetu się nie zamykały. Wychodził Janas, a wchodził trener kadry U-21 Władek Żmuda. Prezes musi wiedzieć o wszystkim, co się dzieje w reprezentacjach narodowych. Oddanie tego pod mityczny Wydział Szkoleniowy to jest dla mnie spychotechnika. Ja miałem wybitnych trenerów wokół siebie, jak Andrzej Strejlau, Antoni Piechniczek, Henryk Apostel, ale nie poprzestawałem na wysłuchiwaniu ich opinii, tylko czerpałem wiedzę bezpośrednio od selekcjonerów.


Podobieństwa między Santosem a Beenhakkerem są dosyć duże. Wprawdzie Leo miał większe osiągnięcia w piłce klubowej, ale Santos może się poszczycić nimi jako selekcjoner. Przypomnijmy, że Leo przeprowadził reprezentację Polski na jasną stronę księżyca i wyprowadził nas z drewnianych chatek. Piłkarze szli za nim jak w ogień. Czy sądzi pan, że efekt pracy Santosa może być podobny? Różnice już widać to po odbiorze Portugalczyka. Gdy Czesław Michniewicz ustawiał defensywnie zespół, bo w tym widział drogę do celu, był krytykowany. Gdy jednak o konieczności ułożenia solidnej defensywy po portugalsku wypowiedział się Fernando Santos, środowisko orzekło: "Brzmi logicznie".


To podobna sytuacja jak z dyrygentem w operze. Gdy przyjeżdża sława, wychodzi z batutą np. Jerzy Maksymiuk, to bardziej się tym dziełem zachwycimy i nie zwrócimy uwagi na lekkie tąpnięcia niż u anonimowego dyrygenta.


Z tym że przy Beenhakkerze ja bym nie przekreślał tego, co dokonał dla innych reprezentacji. Prowadzenia reprezentacji Holandii byle komu by nie powierzyli. Sam fakt, że do finałów MŚ wprowadził Trynidad i Tobago, czyli właściwie drużynę półamatorską, był wówczas niesamowitym hitem. Oczywiście dorobek Santosa z reprezentacjami jest dużo większy i bardzo dobrze, bo trener klubowy a reprezentacyjny to dzisiaj zupełnie inna robota. Tak jak w teatrze inne umiejętności musi mieć reżyser, a inne scenograf czy aktor. Tak samo tutaj cechy i umiejętności powinien posiadać selekcjoner, a inne trener klubowy. Te różnice dzisiaj widać jeszcze bardziej niż to bywało dawniej.


Zdarzały się takie kariery jak Kazimierz Górski, który po świetnym okresie z reprezentacją miał równie świetny okres z greckimi klubami. Odwrotnie rzadko bywało, żeby gwiazda trenowania klubowego stawała się świetnym selekcjonerem.


Jeżeli chodzi o reprezentację Polski Fernando Santos to strzał "w dziesiątkę". Gdyby go zatrudnił jakiś nasz klub, to byłbym bardziej sceptyczny w ocenie, bo bardzo dawno prowadził FC Porto, a potem już tylko reprezentacje. Natomiast skoro on prowadzi naszą reprezentację, to zapytam: jeżeli nie on, to kto da radę?


Jeżeli Fernando Santos nie osiągnie wyniku, o którym marzą kibice, a dla mnie to ćwierćfinał mistrzostw Europy, to nie wiem, czy ktokolwiek będzie w stanie to zrobić z tym pokoleniem piłkarz.

Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl
ZOBACZ TAKŻE WIDEO: Juventus - Empoli. Skrót meczu

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie