ŁKS, Ruch, Wisła – wielka pierwszoligowa trójca
Jest wielce prawdopodobne, że wszystkie trzy najbardziej zasłużone drużyny Fortuna 1 Ligi wrócą do Ekstraklasy. Każdemu z tych klubów czegoś jednak brakuje i są to z reguły deficyty natury ekonomicznej. Janusz Dziedzic, od kilku miesięcy dyrektor sportowy ŁKS, opowiada nam o swojej perspektywie świetnie zapowiadającego się finiszu rozgrywek, a także o swoim pomyśle na łódzki zespół.
Może Pan zapewnić, że po powrocie do Ekstraklasy wciąż będziecie tak odważni, nie zwycięży w Was pokusa ściągania starszych obcokrajowców, którzy w filozofii wielu polskich klubów są większym gwarantem jakości?
Jesteśmy świadomi tych wymagań, potrzeby ewolucji po przejściu na wyższy poziom. Jest kilka drużyn, które po awansie postępują rozsądnie, nie przeprowadzają kolejnych rewolucji. Nie wolno wywracać wszystkiego do góry nogami, sukces nie może przewrócić w głowie, choć jesteśmy świadomi zwiększającej się skali trudności. Na razie warto podkreślić, że do końca sezonu zostało aż dziesięć meczów, w których można zdobyć aż 30 punktów. Z pokorą robimy swoje krok po kroku, awans sam się nie zrobi.
Macie w klubie aż trzy drużyny seniorskie, co jest niespotykane w skali Polski.
Poszliśmy inną drogą niż wszyscy. Z naszej perspektywy jest to bardziej opłacalne w kontekście ogrywania młodych piłkarzy. Grając przeciwko seniorom na co dzień zyskują duży handicap. Ale nie róbmy z tego recepty na idealne szkolenie, bo nikt jej nie ma, każdy idzie swoją drogą. Dzięki temu wprowadziliśmy paru graczy do pierwszego zespołu, kilku kolejnych przygotowujemy. Nie dajmy się jednak zwariować, we wszystkim należy zachować balans. Samymi młodymi świata się nie zawojuje, ale dzięki nim przyszłość może być naprawdę kolorowa.
Wspomniał Pan Kowalczyka. Uważam, że to jeden z najlepszych pomocników młodego pokolenia w Polsce. Ale zapewne dostaniecie niebawem za niego doskonałą ofertę zagraniczną. Za jaką kwotę go puścicie?
Nie skupiamy się nad tym, ale nie będę ukrywał, że jest spore zainteresowanie Mateuszem. Kilka poważnych ofert leży na stole, nas interesuje osiągnięcie Ekstraklasy, a Mateusz ma nam w tym pomóc. Stawiamy na pierwszym miejscu dobro klubu, ale nigdy nie zapomnimy o rozwoju samego zawodnika. Po zakończeniu sezonu pozaprzątamy sobie tym głowie, oby w doskonałych nastrojach.
Są menedżerowie, którzy wyceniają Kowalczyka i Bobka na kilka milionów euro za każdego.
Wcale się temu nie dziwię. Wiem, jak wygląda liga, wiem jacy piłkarze w niej grają, więc już teraz widzę obu jako graczy wiodących. Pamiętajmy jednak, że to wciąż są młodzi chłopcy i meczów na poziomie seniorskim nie mają jeszcze aż tak wiele. Im potrzeba czasu do rozwoju, niech jeszcze pograją, okrzepną. Życie pokazało nie raz, że wyjazd zagranicznych dla tak młodego zawodnika nie zawsze jest dobrą ścieżką rozwoju. Zimna głowa, zimna głowa – powtarzam, choć wiem, jak o to trudno, kiedy wokół kręci się wielu ludzi i podpowiada tym chłopakom. My nie powiedzieliśmy jeszcze ostatniego słowa, dla każdego z nich przygotujemy odpowiednią ścieżkę rozwoju.
A jaka będzie Pańska przyszłość? Debiutuje Pan w roli dyrektora sportowego.
Po skończeniu gry miałem propozycje z kilku klubów na podobne stanowisko. Nie udało się dopiąć tych projektów, ale kiedy pojawiła się oferta od właściciela ŁKS Tomasza Salskiego, nie zastanawiałem się długo. Mimo że nie był to najłatwiejszy czas dla klubu. Wielu znajomych wręcz odwodziło mnie od wykonania tego kroku, twierdząc, że niewiele można ugrać, a dużo więcej stracić. To jednak klub z mojego miasta, grałem kiedyś w ŁKS, jestem z nim związany, wybór był prosty. Mimo problemów, nie wahałem się, chciałem tego wyzwania.
Mówi Pan o problemach w czasie przeszłym. Oznacza to, że już się skończyły?
Wciąż są, ale klub prostuje kręte ścieżki, wychodzimy na prostą. Dwa ostatnie lata były trudne, głównie w konsekwencji braku awansu do Ekstraklasy, co przecież nie jest tajemnicą.
Za chwilę w klubie mogą rządzić Amerykanie, którzy planują wejść do ŁKS z niemałymi pieniędzmi.
Jestem w kontakcie z panem Płatkiem, którego biznes chce zaangażować się w piłkę w ŁKS, jak wcześniej we włoską Spezię czy portugalską Casa Pię. Czekają nas spotkania opisujące przyszłą filozofię, sposób funkcjonowania. Chcę pozostać częścią klubu, wiedzieć, jak to będzie wyglądać, ale czuję, że nadchodzą dobre czasy, a ŁKS czeka coś naprawdę dobrego.
Kibice wyobrażają sobie, że pieniądze spłyną rzeką, a Pan będzie szalał na rynku transferowym biorąc kogo popadnie.
Nie, pan Płatek to rozsądny biznesmen. Nie będzie toreb z dolarami, nie będzie brania kogo popadnie. Słowo klucz to rozsądek i padło to w rozmowach wiele razy. Nie spodziewam się sytuacji, w których podejmiemy jakieś pochopne decyzje i wyrzucimy pieniądze w błoto. Będzie to mądre, stabilne zarządzanie, ŁKS ma konsekwentnie iść do przodu.
Jaki cel stawia Pan sobie jako dyrektor?
Podejmując się tej roli dostałem od właściciela zadanie powrotu ŁKS do Ekstraklasy w ciągu dwóch lat. Mój pierwszy cel to zobaczyć klub w elicie, ale że jestem ambitny, nie jest to szczyt moich marzeń. Całe życie jestem w piłce, twardo stąpam po ziemi, wiem, jak ważna jest budowa wszystkiego krok po kroku. Marzenia zachowam dla siebie, więcej na razie nie powiem.
