Nie zauważyli Błaszczykowskiego na pokładzie! Zieńczuk: Później było "Wow!"
- Kubę Błaszczykowskiego pamiętam już z pierwszego obozu Wisły na Cyprze, za kadencji trenera Wernera Liczki. Nawet nie zauważyłem, że taki chłopak leci z nami w samolocie. Ale gdy zobaczyłem go na boisku, to mimowolnie powiedziałem: "Wow!". Miał rzadko spotykaną umiejętność wygrywania pojedynków i ułańską fantazję. Naprawdę, Kuba miał to "coś" – powiedział nam Marek Zieńczuk, który z Kubą napędzał skrzydła Wisły.

Marek Zieńczuk o pożegnaniu Kuby Błaszczykowskiego
Gwoździem programu meczu z Niemcami jest pożegnanie Kuby Błaszczykowskiego. Ty byłeś lewym skrzydłem Wisły Kraków, gdy on szturmem, przychodząc z czwartej ligi, przebił się na jej prawe i w debiucie z Polonią Warszawa strzelił bramkę już w trzeciej minucie. To był marzec 2005 r. Jak to wspominasz?
Jedno, co można powiedzieć o Kubie to to, że to zawsze był pracowity człowiek, poświęcał się dla drużyny. I miał to "coś". Pamiętam go z pierwszego obozu na Cyprze, za kadencji trenera Wernera Liczki. Nawet nie zauważyłem, że taki chłopak leci z nami w samolocie. Ale gdy zobaczyłem go na boisku w pierwszym meczu sparingowym, to mimowolnie powiedziałem: "Wow!". Miał rzadko spotykaną umiejętność wygrywania pojedynków i ułańską fantazję. Naprawdę, Kuba miał to "coś", co rzadko który piłkarz ma. Przemieszczał się między rywalami z gracją i elegancją, wygrywał masę pojedynków. Już w pierwszym sparingu dostrzegliśmy ten jego dar.
Mówiło się, że on się wcześniej nie złapał w Lechu Poznań.
W Górniku Zabrze także.
Dziwiłem się temu. Jego talent i umiejętności były widoczne na pierwszy rzut oka. W jego wypadku naprawdę trudno się było pomylić, jeśli chodzi o ocenę potencjału.
Spodziewałeś się, że przez blisko cztery lata będzie kapitanem reprezentacji, podbije Bundesligę? Zaszedł naprawdę daleko i ma na koncie 108 występów w kadrze.
Pamiętajmy też, że za pierwszym razem Kuba w Wiśle nie zagrzał długo miejsca.
Dwa i pół roku, rozegrał 51 meczów ligowych.
Ja bym powiedział, że jego statystyki bramek i asyst nie były powalające, za to gra była na bardzo wysokim poziomie. Liczby przyszły mu dopiero w Borussii Dortmund. Pamiętam pierwszą bramkę ligową, jaką strzelił na stadionie Amiki Wronki, na 1:0. Czekał na tego gola.
To, co wyróżniało Kubę, to wspaniała gra w europejskich pucharach. Tam wymiatał.
Czy zaskoczył cię fakt, że po tak krótkim okresie spędzonym w Wiśle, po 11 latach wrócił i rzucił się w wir pomocy klubowi, w roli współwłaściciela pomaga do dziś?
Ja się nie dziwię Kubie. Szczególnie w tamtym okresie Wisła Kraków była miejscem wyjątkowym. Ja podobnie traktuje ją jak mój drugi dom, po Gdańsku. To klub z wielkimi tradycjami, w którym pracowali wspaniali ludzie. 51 meczów wystarczyło, by Kuba poczuł się jak wychowanek Wisły. Okazał swoją wdzięczność klubowi w najlepszy z możliwych sposób. Deprecjonowanie go, umniejszanie jego zasług jest nie na miejscu. Jego udziału nie mierzyłbym liczbą rozegranych meczów, czy strzelonych bramek, tylko tym, co dla klubu zrobił.
Jakie widzisz perspektywy po degradacji dla Lechii Gdańsk, w której jesteś trenerem do lat 19? Karuzela z trenerami skończyła się degradacją zespołu, który jeszcze niedawno bił się o europejskie puchary. W ten sposób jeden z najpiękniejszych stadionów w Europie znalazł się na zapleczu Ekstraklasy.
Wszyscy mówią o stadionie, ale Lechia Gdańsk to nie tylko stadion, tylko wielkie środowisko piłkarskie. Jest wielu ludzi, którym bardzo zależy na tym klubie. Mam nadzieję, że to będzie tylko epizod w Fortuna 1 Lidze i szybko wrócimy. Są wielkie kluby, które borykały się z problemami, jak Wisła Kraków, która nie awansowała, z czego bardzo ubolewam. Ruch Chorzów, w którym też grałem, był na zakręcie, ale ostatnio udało mu się wrócić do Ekstraklasy. Mam nadzieję, że za rok awansują Lechia i Wisła.
Przejdź na Polsatsport.pl