Krystian Zdrojkowski: Spełniłem swoje największe sportowe marzenie

- Miałem wtedy 19 lat i praktycznie żadnego doświadczenia na międzynarodowej arenie. Do Salt Lake City poleciałem razem z Januszem Bielawskim, który był bardziej oficjelem niż trenerem. Niestety, nie mógł ze mną polecieć trener Aleksander Staniucha. Dla mnie już samo zakwalifikowanie się do tak wielkiej imprezy było ogromnym przeżyciem. Byłem na kilku zawodach pucharu świata, ale igrzyska to zupełnie inna bajka – wspomina karierę Krystian Zdrojkowski, były reprezentant Polski w short-tracku.
Byłeś drugim – po Macieju Pryczku, który przecierał szlaki w Nagano – polskim łyżwiarzem, który wystartował na igrzyskach olimpijskich w konkurencji short-tracku.
To prawda. Maciek dorastał w Kanadzie i ten jego premierowy start w Nagano by z jednej strony bardzo dużą niewiadomą, ale z drugiej po cichu liczono nawet na medal, bo wcześniej uzyskiwał dobre wyniki w pucharach świata. Nie udało mu się stanąć na podium, mnie zresztą też cztery lata później.
Z jakimi nadziejami jechałeś na te najważniejsze dla każdego sportowca zawody?
Miałem wtedy 19 lat i praktycznie żadnego doświadczenia na międzynarodowej arenie. Do Salt Lake City poleciałem razem z Januszem Bielawskim, który był bardziej oficjelem niż trenerem. Niestety, nie mógł ze mną polecieć trener Aleksander Staniucha. Dla mnie już samo zakwalifikowanie się do tak wielkiej imprezy było dla mnie ogromnym przeżyciem. Byłem na kilku zawodach pucharu świata, ale igrzyska to była już zupełnie inna bajka. Sama ceremonia otwarcia zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Idąc w tym tłumie, machając polską flagą i reprezentując swój kraj, czułem się jak ktoś szczególny.
Sportowo jak oceniasz swój występ. Startowałeś na wszystkich trzech dystansach indywidualnych i najlepiej zaprezentowałeś się na 1000 metrów, gdzie zostałeś sklasyfikowany na 19. miejscu.
Nie trafiłem tam zbytnio z formą. Chciałem, żeby było lepiej, ale się nie udało. Niewiele wcześniej pobiłem ten rekord świata juniorów na 1000 metrów, który ostatecznie nie został uznany, więc miałem jakieś nadzieje na dobry wynik. W Salt Lake City wprawdzie poprawiłem się o kilka miejsc, ale niedosyt pozostał. Każdy sportowiec dąży do startu w igrzyskach olimpijskich i ja to marzenie spełniłem. Sportowo nie byłem do końca zadowolony z wyników jakie tam osiągnąłem, ale możliwość startu w zawodach tej rangi pozostanie w mojej pamięci do końca życia.
Bohaterem igrzysk był bez wątpienia Australijczyk Steven Bradbury, który sensacyjnie wywalczył złoty medal na 1000 metrów. Do półfinału awansował po dyskwalifikacji Kanadyjczyka Marca Gagnona, a do finału po upadku jego rywali, którzy jechali przed nim. Sytuacja powtórzyła się w finale i to właśnie on został sensacyjnie mistrzem olimpijskim.
To była naprawdę niesamowita historia. Bradbury startował w pucharach świata, rywalizował w głównych wyścigach, ale nie przypominam sobie, aby w nich startował w finałach, nie mówiąc już o wygranych na poszczególnych dystansach. Wtedy dopisywało mu szczęście i te wyścigi "przechodził" na ogromnym farcie. Zresztą wówczas w Salt Lake City były takie żarty, że zawodnicy bali się z nim jeździć, bo obawiano się co to będzie. Ale faktycznie ten jego złoty medal przeszedł do historii nie tylko short tracku.
Twój start w Salt Lake City był Twoim jedynym na igrzyskach olimpijskich. Była szansa, abyś wystartował także cztery lata później w Turynie?
Szansa była, ale ostatecznie nie uzyskałem nominacji. Miałem problemy zdrowotne, które nie pozwoliły mi wywalczyć tego awansu.
Przejdź na Polsatsport.pl